Są tacy ludzie, którzy mnie totalnie inspirują.
Są zupełnie inni niż ja, mają inne życia, są zakręceni. Otwierają zakręcone
knajpy w dziwnych miejscach, prowadzą zakręcone rozmowy, nagrywają i
rozpowszechniają je dziwnymi kanałami, wreszcie rzucają pracę by doświadczać
niepospolitych rzeczy. Oni wszyscy robią to, bo
chcą, bo to kochają, bo nie mogą inaczej.
Ostatnio do grona tych moich pozytywnych ludzi
dołączyli Kasia Pi Pilitowska oraz Bart Suder. Twórcy Hummusu
Amamamusi.
O hummusie pisałam już tu i tu. To pasta z gotowanej cieciorki, pasty sezamowej, oliwy, czosnku i odrobiny soku cytrynowego. Można go zjeść w Balu (nie próbowaliśmy), ale
takiego hummusu, jaki jedliśmy wczoraj wieczorem przy Augustiańskiej 4/5 nie
jadłam jeszcze nigdy. Był to w 100% naturalny, ręcznie robiony hummus z sercem.
Ale, ale... zacznę od początku...
Kasię i Barta zobaczyłam po
raz pierwszy na drugiej edycji Foodstocku w klubie Fabryka. Dość długo składałam
kombinację liter “a” oraz “m” by przeczytać poprawnie nazwę marki, którą
reprezentowali, Hummus Amamamusi. Wtedy nie przyszło mi do głowy ją
rozszyfrowywać bo od razu zapytałam o smakołyki, które oferowali. Okazało się,
że robią hummus w wielu smakach, a że dość dużo ludzi przewinęło się przez ich
stoisko, został im tylko buraczkowy. Nie wybrzydzałam, wzięłam do domu kubeczek
tej buraczkowej mazi zaklejony zgrabną etykietką. Dopiero w domu, po oderwaniu
banderolki, zastanowiło mnie to, że “mama musi”. Po spróbowaniu hummusu już nie
tylko mnie to zastanawiało ale wręcz dręczyło. Co mama musi? I
dlaczego?
Z takimi myślami zrobiłam mały internetowy
reaserch, z którego dowiedziałam się, że Kasia i Bart robią domowy hummus ,
który zamawia się telefonicznie, mailowo lub przez Facebook’a i odbiera się u
nich w domu, na Augustiańskiej 4/5. Hummus może mieć smak klasik, być czosnkowy,
kuminowy, chrzanowy lub chili. Te wszystkie w cenie 15zł za 250g lub 28zł za
500g. Do tego jeszcze marchewkowy, pomidorowy, buraczkowy, z karmelizowaną cebulką lub z dynią w cenie
17zł/250g oraz 32zł/500g. Wydało mi się to dość oryginalne. Ba! ... Jedyne w
swoim rodzaju jednak nie wyjawiało tajemnicy mamy, która musi.
By dać upust ciekawości parę
dni temu chwyciłam za telefon, wykręciłam numer podany na profilu Amamamusi i z
lekkim podekscytowaniem czekałam na odzew. Odebrał Bart. Zamówiłam u niego dwa
kubeczki hummusu (buraczkowy i czosnkowy) a gdy przedstawiłam się jako blogerka
365knajp i poprosiłam o możliwość zrobienia paru zdjęć do bloga dał Kasię do
telefonu mówiąc coś w rodzaju “ona się na tych wszystkich znajomościach z
Facebook’a zna”. Już z Kasią umówiłam się, że po odbiór zamówienia będziemy koło
17stej a przy okazji podglądniemy jak to wszystko się u nich
odbywa.
Tuż przed 17stą zadzwoniłam do wielkich drzwi
kamienicy przy Augustiańskiej 4 po czym po schodach wdrapałam się na drugie
piętro do mieszkania nr 5. Od progu przywitał mnie wielki, czarny pies,
który lekko mnie przestraszył a potem okazał się najłagodniejszym psem na ziemi.
W korytarzu mieszkania Amamamusi krzątały się cztery osoby i my. Dwie wychodziły
a dwie zapraszały nas do kuchni. Trochę oszołomiona weszłam dalej do
przestronnego wnętrza, gdzie na wielkim stole stały już przygotowane składniki
na hummus. Okazało się, że buraczkowy przysmak, który zamówiliśmy, musi dopiero
zostać zrobiony a przyrządzenie go potrwa około godziny. Siedliśmy więc na
krzesłach wokół stołu. Kasia tarła buraczki, Bart zrobił nam herbatę i częstował
już przyrządzonym hummusem nabieranym płatkami cebuli, A. fotografował a ja
zadałam pytanie: Dlaczego mama musi?
Może zanim przytoczę odpowiedź Kasi napiszę
dlaczego nurtowało mnie “muszenie”. Jako wzorowy pracownik korporacji, obyty w
szkoleniach z zakresu soft skills znam różnicę między “musieć” a “chcieć”.
Przynajmniej tę książkową. Tę,
która mówi “nie musisz pracować”. Chcesz to robić bo to sposób na samodzielność,
na niezależność i takie tam inne... Wczoraj, rozmawiając z Kasią i Bartkiem
odkryłam to drugie znaczenie słowa “musi”.
Z rozmowy, którą
prowadziliśmy wyniknęło, że Kasia uwielbia gotować a Bart pasjonuje się
motoryzacją. Oboje prowadzą bardzo aktywny i ciekawy tryb życia. Dużo podróżują,
udzielają się charytatywnie, no i zapraszają obcych do swojej kuchni na hummus!
Robią to bo muszą... inaczej się uduszą... To dwoje ludzi, którzy sprawiają
wrażenie, że bez pasji, bez przygód, bez ludzi nie mogliby istnieć. Dlatego
muszą robić to, co robią by pozostać przy życiu. Nasza rozmowa była bardzo
inspirująca. Najpierw rozmawialiśmy o hummusie, jego geograficznym pochodzeniu i
wreszcie o pomyśle na hummus w Krakowie. Szybko jednak przeszliśmy na tematy
podróży i sposoby aktywnego życia. Godzina minęła tak, że nawet nie
zauważyłam.
Gdy wyszliśmy od Amamamusi od
razu pognaliśmy po świeże pieczywo do pobliskiej, ekologicznej piekarni “mojego
taty” by w domu, przy herbacie i filmie rozkoszować się hummusem. Moim
zdecydowanym faworytem został smak buraczkowy. Drugi kubeczek przypieczętował tę
miłość.
Gdyby Wam też ślinka ciekła
na samą myśl o hummusie podaję telefon do Amamamusi:
Jestem wielką zwolenniczką i lubowniczką Amamamusi oraz ich hummusów. Sama niedawno odwiedziłam ich kuchnię i uczestniczyłam w szykowaniu hummusów. Kasia i Bart to cudowni ludzie, pełni pasji i konsekwencji czynów i myśli. Hummus i ich mentalność= Moja BWMiłość
OdpowiedzUsuńCześć, mam pytanie dotyczące wspomnianego w tym poście Foodstocka - zamierzaliśmy się wybrać na poprzedni, ale nie wyszło, ale na ten 10 lutego chcę już isć na pewno - i stąd chciałam zapytać czy możecie polecić o jakiej porze najlepiej się wybrać? Domyślam się, że o godzinie otwarcia są dzikie tłumy i kolejki, z drugiej strony jak przyjdziemy godzinę po otwarciu to boję się, że nic już nie zostanie (tak jak na przykład piszecie, że hummus został tylko buraczkowy), więc jestem ciekawa czy możecie coś pod tym względem polecić. Dzięki za pomoc - Jagna
OdpowiedzUsuńPS Hummus robiłam właśnie 3 dni temu sama i to pyszna rzecz, w końcu udało mi się znaleźć naprawdę dobry choć czaso- i pracochłonny przepis:)
cześć Jagna, Foodstock zazwyczaj zaczyna się o 13stej a my na drugą edycję wpadliśmy "ostatnim rzutem" koło 17-18stej. Wtedy już większości restauratorów nie było. Myślę, że godziny 14-15 to te, w które powinnaś celować przy okazji następnego Foodstocka. Ludzi będzie dużo ale to jest zaleta tego wydarzenia. Wystawców też będzie, za pewne, dużo. Porcje można dostać za kupony (5zł), które możesz nabyć w barze klubu od razu po wejściu zamiast rozliczać się u każdego restauratora osobno. Jedzenia na pewno nie zabraknie w porze obiadowej. Zarezerwowałabym sobie przynajmniej 2h żeby popróbować wszystkiego od wszystkich. Pozdrawiam i do zobaczenia!
UsuńSuper dziękuję, już wszystko wiem w takim razie:) I dobrze wiedzieć o kuponach. Pozdrawiam! - Jagna
OdpowiedzUsuńFajnie, że mogłam się przydać :) zapraszam też na nasz knajpowy profil http://www.facebook.com/365Knajp?ref=hl
Usuń