Na dworze minusowa temperatura a mój mąż w piątek wieczorem postanowił
zaszaleć z kolegami. Pomyślałam: “niech idzie”. I tak, ja zostałam w ciepłym
domku a on po wesołym wieczorze obudził się lekko przemęczony dnia następnego.
Pokrzepienie przyszło dość niespodziewanie...
Po wstaniu z dużym opóźnieniem postanowiliśmy wybrać się na śniadanie.
Tym razem do Zbliżeń, na Kazimierzu.
Lokal mieści się w samym rogu placu Nowego. Dosłownie. Drzwi otwierają się
na zewnątrz i wchodząc masz wrażenie, że nic za nimi nie ma ale po pokonaniu
paru schodków ukazuje się duży bar i wygodne stoliki. Tej soboty byliśmy tam
pierwsi. Pewnie temperatura przytrzymała wszystkich w domach
Po przeglądnięciu karty oboje zdecydowaliśmy się na nowe, smakowe
doznania. Zamiast klasycznego tosta z kremowym serkiem i łososiem, który od
zawsze kojarzył mi się z tym miejscem (w karcie śniadaniowej za 19zł) zamówiłam
hummus podany z chrupiącą bagietką (12zł). Zastanawiałam się jeszcze nad gorącym
arabskim podpłomykiem z grillowanym kurczakiem , warzywami, sałatą i sosem
tahini (17zł) jednak ostatecznie hummus zwyciężył. A. poszedł na całość i
zamówił, po raz pierwszy w życiu, śniadanie angielskie.
W trakcie oczekiwania na dania mogliśmy rozglądnąć się po lokalu.
Zewsząd otaczały nas plakaty i reklamy wysokoprocentowego Jacka D.,
który wydaje się występować tu w każdej postaci. Można zamówić go na lodzie lub
wybrać w kompozycji ze specjalnej karty w cenie od 18zł do 26zł. Najnowsza
odmiana, miodowy Jack, jest również dostępna. Dla tych, którzy nie przepadają za
whisky na barze stoi mnóstwo kolorowych trunków, z których barman przyrządza
drinki. My z racji wczesnej godziny żadnego nie próbowaliśmy
Gdy nadeszły talerze ze śniadaniem oczy A. zalśniły. Miał do schrupania
jajka sadzone, kiełbaskę, grillowany boczek, pieczarki duszone, pomidora oraz
tosty (21zł). Mój hummus podany w kokilce w towarzystwie kanapeczek z
bagietki prezentował się przy tym dość marnie. Tak samo kształtowało się moje
zadowolenie. Przyznam, że nie trafiłam w dziesiątkę zamawiając takie śniadanie.
Zamiast lekkości i sytości zrobiło mi się ciężko i trochę mnie zamuliło. Nie chodzi tu
o sam hummus, który był smaczny. Chodzi o mój niezbyt trafny wybór. Za to A.
pochłonął swoje śniadanie nim zdążyłam się oglądnąć. W tym samym tempie zniknęło
też jego przemęczenie i powrócił dobry humor. Podobno to było jak olśnienie.
Eksplozja smaków. Mogę z czystym sercem przyznać, że od tamtej pory A. zamienił
się w prawdziwego fana angielskiego śniadania. A wiadomo: śniadanie
najważniejszym posiłkiem dnia. Szczególnie, że po nim możesz już jechać
samochodem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz