Moim drugim, po Krakowie, ukochanym miastem w Polsce jest Wrocław. Dużo moich
dróg prowadzi właśnie tam dlatego gdy buszowałam w Internecie w poszukiwaniu
ciekawych jarmarków świątecznych i dowiedziałam się, że jeden z największych
jest właśnie we Wrocławiu bardzo się ucieszyłam.
Wycieczkę zaplanowałam na weekend a właściwie w sobotę. Bardzo chciałam
zobaczyć rynek i stragany jak już będzie ciemno dlatego do Wrocławia dotarliśmy
na 17stą. Było wtedy bardzo zimno, pewnie około –5 stopni, które odczuwałam
prawie jak –20. Na szczęście miałam rękawiczki bez palców, które kupiłam na
straganach w Krakowie i które przydały się bardzo przy obsłudze aparatu.
Bramę Jarmarku Bożonarodzeniowego zobaczyłam już z samochodu, kiedy
przejeżdżaliśmy ulicą Kazimierza Wielkiego. Na początku myślałam, że targ odbywa
się tylko przy ulicy Świdnickiej. Dopiero później, gdy zaparkowaliśmy samochód
przy innej ulicy, okazało się, że jarmark rozciąga się na cały
południowo-wschodni róg rynku. Gdy zobaczyłam wielką choinkę, przystrojoną
milionem światełek, oświetlone kramiki z rękodziełem i jedzeniem byłam pod
wielkim wrażeniem. Kiermasz w Krakowie (niestety) wypadł bardzo ubogo w tym
porównaniu.
Po tym, jak wpadłam już w wir ludzi, którzy spacerowali między
stoiskami zobaczyłam, że niektórzy z nich mają w ręku małe, ceramiczne kubeczki
w kształcie bucika. To dlatego, że we Wrocławiu, inaczej niż w Krakowie, grzane
wino można zamówić właśnie w ceramicznym kubku. Kosztuje ono 9zł. Za kubek
trzeba założyć kaucję (10zł), którą potem dostaje się z powrotem po wypiciu wina
i oddaniu kubka. Grzaniec można zamówić w paru różnych smakach m. in. śliwkowym
czy wiśniowym. Dla tych, co przyjechali na jarmark samochodem i tak też planują
wrócić do domu jest gorąca czekolada z bitą śmietaną (10zł) również podana w
ceramicznym kubeczku. Napoje, które ogrzeją trochę od mrozu pije się przy
klimatycznych, wysokich stolikach, z których każdy ma daszek i dekorację z
lampek, jemioły bądź choinki. Takich stolików wokoło baru serwującego wino było
mnóstwo więc i każdy gość miał od razu wolne miejsce.
Ze specjałów świątecznych serwowanych na wrocławskim rynku zauważyłam
jeszcze Kurtoszkołacza (Kurtoszkalacza), który (jak teraz doczytuję) pochodzi z
kuchni węgierskiej. Jest to słodki wypiek drożdżowy, który w formie cienkiego i
długiego paska jest nawijany na drążek, rozwałkowywany i tak pieczony w
piecu. Jeszcze ciepły jest następnie smarowany czekoladą i posypywany dodatkami
zgodnymi ze smakiem klienta. Takie cudo kosztuje 10zł i choć widziałam budkę z
Kurtoszkołaczami w Krakowie nie było przy niej kupujących. We Wrocławiu kolejka
po niego była ogromna więc i my musieliśmy spróbować.
Wypiek dostaliśmy w foliowej torebce a w rękawiczkach nie za bardzo
wiedziałam jak się mam za niego zabrać. Przez chwilę pomyślałam, że zostawię go
na drogę powrotną do Krakowa ale przecież wtedy byłby zimny. Po paru próbach
gryzienia doszłam do tego, że zawinięte paski ciasta można odwinąć i w ten
sposób bardzo wygodnie konsumować. Może kiedyś jeszcze wybiorę się po
Kurtoszkołacza w Krakowie bo okazał się być dość smaczny. My wzięliśmy smak
czekoladowo-orzechowy ale można dostać kokosowego, waniliowego, cynamonowego
itp. Zastanawia mnie tylko jedno: co węgierski słodki wypiek robi w Polsce na
targach bożonarodzeniowych? Może ktoś wie?
Oczywiście oprócz jedzenia i picia na miejscu można było na jarmarku
zaopatrzyć się w produkty “na wynos”. Do kupienia były kiełbasy, sery, miody,
kołacze, czekoladki i pierniki. Muszę powiedzieć, że dwójniak (miód pitny),
który kupiliśmy dla znajomych, by jeszcze przed wyjazdem do Krakowa w miłym
gronie go skosztować, był przepyszny. Nie kupowałam innych produktów spożywczych
z uwagi na długą drogę do domu ale oprócz miodów zwróciłam uwagę na salceson
polski, kaszankę wyborową i krupniok śląski, które dumnie prezentowały się na
jednym z kramików.
W pewnym momencie przyjemna, świąteczna muzyka, która płynęła z
głośników zamieniła się w niepokojący temat muzyczny, który powtarzał się wiele
razy. Dopiero po krótkiej chwili zorientowałam się, że przez jarmark przechodzi
parada świąteczna wiedziona przez Mikołaja, Śnieżynkę, Bałwanka i inne
świąteczne postacie. Postacie te szły na szczudłach przy blasku pochodni a
muzyka, którą uznałam za niepokojącą tworzyła przy tym niesamowity klimat.
Robiąc zdjęcia przechodzącej Pani Zimie poczułam się jak w bajce kiedy nachyliła
się nade mnie ze swoich szczudeł.
Gdy parada przeszła i ludzie się rozeszli mogłam zająć się oglądaniem
ozdób świątecznych i zbierać inspirację na prezenty. Z tych rzeczy, które
zapamiętałam mogę wspomnieć o pluszowych misiach polarnych, które sprawiały
wrażenie bardzo mięciutkich, o figurkach leśnych zwierząt zrobionych z trawy
(chyba), które wyglądały jak żywe i o wiszącej ozdobie, która pod wpływem wiatru
obracała się i tworzyła piękne światłocienie. Niestety nie udało mi się tego
uchwycić na zdjęciu.
Pomimo zimna, które przemroziło mnie “do szpiku kości” jestem bardzo
zadowolona, że udało mi się zobaczyć świąteczny Wrocław. Tak jak wspomniałam
tamtejszy jarmark jest dużo większy i strojniejszy niż nasz, krakowski dlatego
polecam wszystkim wybrać się tam na weekendową wycieczkę. Jest jeszcze trochę
czasu do świąt.
Siema
OdpowiedzUsuńDoskonały blog ! Super są te twoje wpisy, chętnie odwiedzę Cię jeszcze nie raz
!
Check out my web blog dlaczego warto stosować oczyszczalnie
A jabłka w karmelu były ?
OdpowiedzUsuń