czwartek, 31 maja 2012

Sushi po raz (nie)pierwszy - Edo Sushi Bar

    Po raz pierwszy z blogiem wyszliśmy na sushi. W końcu !!! Choć nie do końca udało się zachować plan odwiedzania nowych miejsc bo jak na sushi to tylko do Edo na ul. Bożego Ciała na Kazimierzu.
    W sumie na zbiegu ulic Bożego Ciała i Józefa znajdują się obok siebie dwie restauracje Edo.  Jedna o nazwie Edo Fusion a druga to po prostu klasyczne Edo i klasyczne sushi.
    W środku malutko miejsca, malutkie stoliczki i podobno druga sala, gdzie nigdy nie byliśmy. Wielki bar, za którym mistrzowie sushi przygotowują pyszne maki. Skoro nie zaszaleliśmy z wyborem nowego miejsca to wybór dania z menu również pozostał klasyczny. Na początek zupa-bulion z serem tofu i grzybami (pychotka). Później zestaw Teriyaki Grill Set składający się z 16 sztuk sushi. W zestawie różnego rodzaju rolki – uromaki, unagi, futomaki – wszystkie z grillowaną rybą. Dla wielce zgłodniałych polecam zestaw Sumo Set składający się z 24 sztuk sushi. My czasami również go zamawiamy ale tak ciekawych smaków jak w Teriyaki Grill Set nie można tu znaleźć.
    Sushi nie jest najtańszą formą żywienia dlatego warto celebrować jedzenie bo jest przy tym dużo zabawy. Na początek wilgotną  ściereczką do rąk podawaną przez kelnerkę przygotowujemy się do posiłku i wycieramy dokładnie ręce. Sushi jemy pałeczkami. Ja umiem się nimi posługiwać lecz tylko w pewne dni – czasem lepiej, czasem gorzej. Niekiedy sushi się rozsypie i ryż wpada do sosu sojowego, na który jest przygotowana osobna miseczka. Wtedy trzeba wyławiać ziarnka pałeczkami. Nie wspomniałam jeszcze o sposobie jedzenia sushi, którym jest wkładanie całego kawałka sushi do ust. Miałam parę zdjęć z tego procederu ale pomimo najszczerszych chęci żadnego dobrego nie udało mi się wybrać (poza jednym poniżej). Na koniec posiłku bitwa o ostatni kawałek. Wygrywam ją zawsze ja, no chyba, że akurat wygra ją A. :)
    Z sushi nieodzownie kojarzy mi się pewien program telewizyjny, którego nazwy sobie nie przypomnę. Chodziło tam o zapewnienie dzieciom pełnego wrażeń dnia. Pewien celebryta postanowił więc zabrać gromadkę na sushi. Efekt? Dzieci nudziły się jak mopsy a celebryta nie wiedział dlaczego. Jaki z tego morał? Dzieci nie lubią sushi… nawet jeśli jest przy nim tyle zabawy.













środa, 23 maja 2012

Wspólne gotowanie

Czasami nie trzeba kucharzy, obsługi kelnerskiej, zamawiania… Wystarczą przyjaciele, ich nowe, czyste mieszkanie i kilka produktów kupionych „na szybko” żeby wspólnie coś ugotować.
















wtorek, 22 maja 2012

Małe drzwi, duże rozczarowanie - Kolanko nr 6

W weekend poszliśmy do Momentu (zgrzeszyliśmy - przyznaję). Siedliśmy przy wielkich oknach i zerknęliśmy na ulicę (w czasie konsumowania tarty z malinami ). Na przeciwko prezentowały się małe drzwi porośnięte bluszczem, który już lekko zaczynał się zielenić. Na drzwiach wywieszone było menu, w skład którego wchodziły naleśniki z niezliczonymi farszami oraz wybór sałat. Nad drzwiami napis „Kolanko nr  6” oraz zaproszenie do ogródka letniego. Te drzwi były naprawdę  małe, do tego na ścianach nie było żadnego okienka, żeby zajrzeć do środka Kolanka. Nic… Ale cóż… następnym razem kiedy wybieraliśmy się coś zjeść poszliśmy właśnie tam.
    Za drzwiami okazało się, że knajpka jest bardzo duża. Nigdy nie spodziewałabym się, że te małe drzwi kryją takie przestrzenie. Wystrój wnętrza przypominał mi stylem australijską farmę bydła. Nie znam się na tym za bardzo ale pląsające kangury miniaturki pasowały by tam jak ulał… moim, i tylko moim zdaniem. Z resztą widać było, że knajpka jest przyjazna dla zwierząt bo na ogródku, który znajdował się w samym środku pomieszczenia siedziała Pani z małym Yorkiem, który beztrosko właził na stolik i złaził ze stolika. Na ogródku były również wyznaczone miejsca dla palących. Na szczęście, pomimo niezbyt widzialnego rozdzielenia strefy dla palących od strefy dla ceniących smak potraw ,dym papierosowy mi nie przeszkadzał.
    Tego wieczoru byliśmy bardzo mocno zgodni i nasze zamówienie składało się z dwóch sałatek z kurczakiem oraz dwóch coli light.  Jednak już w trakcie jedzenia wpadliśmy na to, że specjalnością knajpki są przecież naleśniki tak rozreklamowane przed wejściem. Dlatego po zjedzeniu sałatki ( z zimnym kurczakiem wyjętym prosto z lodówki) zdecydowaliśmy się jeszcze na porcję naleśników podzieloną na dwie osoby. Było to możliwe, gdyż porcja składa się z dwóch naleśników, z których każdy może być podany z innym farszem. My zamówiliśmy do jednego naleśnika farsz z kaszanki, cebuli i chrzanu a do drugiego farsz z pora, pieczarek i wina.  
    I tu niestety: rozczarowanie.
    Naleśniki same w sobie nie były rewelacyjne, oba farsze bez smaku.
    Ale jeśli nie naleśniki, w karcie można znaleźć wybór tostów i sałatek. Wszystko w normalnych cenach choć niestety już nie dla nas. Szkoda bo małe drzwi obiecywały wiele na samym początku.











piątek, 18 maja 2012

Francja, elegancja - Gessler we Francuskim

    Czasem trzeba zażyć troszkę elegancji. Z tego względu umówiłam się na kolację w Hotelu Francuskim w restauracji p. Gesslera.
    Od progu witała nas pani kelnerka, zapraszając do stolika. Niestety gdyby nie asertywność mojej „randki” siedziałyśmy w korytarzu lub w przejściu. Na szczęście ostatecznie wpuszczono nas na same salony, gdzie siadłyśmy przy oknie wychodzącym na ulicę Pijarską.
    Wnętrze okazało się być lekko surowe i miałam wrażenie, że siedzimy w hallu celowo przystosowanym do gastronomii… miałam kiedyś podobne odczucie jedząc w kantynie biurowca, w którym pracuję… na szczęście tamtego miejsca już nie ma… Tu dało się wytrzymać a do tego z oddali płynęły dźwięki fortepianu, przy którym muzyk grał na żywo. Miałam też miłe towarzystwo.
    Nie byłyśmy mocno głodne więc poprosiłyśmy kelnera o polecenie dania, które w pełni by nas usatysfakcjonowało. Ostatecznie ja jadłam eskalopki cielęce w sosie z białego wina i pomidorów z lanymi, domowymi kluseczkami a Pani L. wątróbki cielce z jabłkiem i puree z ziemniaków z sałatką z białej kapusty. Ale, ale…
    Zanim dostałyśmy dania okazało się, że kelnerzy podają puste talerze, na które dopiero potem jest nakładane jedzenie. W wyniku tego obsługiwało nas chyba ze czterech kelnerów. Za moimi plecami kucharz siekał tatara dla pary siedzącej obok. Do tego zawsze gdzieś blisko krążył kelner z wózkiem z wyborem deserów. Stoliki dla gości były poustawiane w bardzo niedużej odległości, panował gwar i niekiedy robiło się tłoczno. Po krótkiej rozmowie na ten temat doszłyśmy do wniosku, że taka musi być kultura tego miejsca. Po nazwaniu rzeczy po imieniu przestało mi to przeszkadzać. Podobać zaczęło mi się w tej restauracji gdy danie, które zamówiłam okazało się naprawdę pyszne, wino, które zamówiłam naprawdę delikatne (bo półwytrawne – o czym dowiedziałam się pod koniec kolacji) a Pan, który nas obsługiwał nie natrętny lecz przemiły.

    Na pewno nie jest to restauracja gdzie można zaszyć się w ciemnym kącie i spokojnie zjeść. Cały czas ktoś przechodzi, podchodzi, pyta o kubki smakowe, poleca i znowu pyta jak tam smak.  Doświadczenie zgoła inne – i o to chodziło!