Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sushi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sushi. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 lutego 2013

Kurcze, ta Kura - Kura Noodle shop & more

     Kolejny raz mam spore wątpliwości, czy zamieszczać swoją opinię o knajpce, czy nie. Jest mi również trochę przykro bo od samego początku byłam bardzo pozytywnie nastawiona. Niecierpliwie czekałam na dobrą okazję by chwycić aparat, spotkać się ze znajomymi i zjeść coś dobrego w tym właśnie miejscu, jakim jest restauracja japońska Kura Noodle shop & more, która przeniosła się z Kazimierza na Podgórze, na ulicę Józefińską.
    O przeprowadzce Kury dowiedziałam się na pierwszej edycji Foodstocka w zabłockiej Fabryce. Tam też próbowałam nieziemskiego kurczaka teriyaki, który sprawił, że bardzo chciałam Kurę odwiedzić. W końcu nadarzyła się dobra okazja. Byliśmy umówieni ze znajomymi, z Facebooka Kury dowiedziałam się o promocji rolek sushi (2 w cenie 1) więc czego jeszcze chcieć? Ruszyliśmy!
    Mając w pamięci wszystkie reklamy i zdjęcia restauracji, które przeglądałam weszliśmy do środka. Wystrój pierwszej sali rzeczywiście okazał się bardzo przyjemny. Drewniane stoliki, kominek, kredowa tablica z menu i ceglana ściana przypomniały mi klimatem nasze mieszkanie. Szczególnie, że wyglądało na to, że meble dla Kury zrobili nasi dobrzy znajomi z Drewniano.com. W drugiej sali restauracji panował nieco inny klimat. Tu, po ściągnięciu butów, można było siąść przy niziutkich stolikach, po turecku. Nigdy nie jadłam posiłku w takiej pozycji, towarzyszący mi bliscy również nie, więc bez wahania zajęliśmy miękkie pufy. Gdy, po chwili, wszyscy zechcieliśmy się oprzeć podano nam specjalnie do tego przeznaczone beznogie krzesła.
    Przeglądając kartę nie znaleźliśmy wyboru rolek dlatego kelnerka zaproponowała, że poprosi do nas Sushi Mastera. Z karty, za to, wybraliśmy klasyczny ramen (22zł)  oraz pierożki gyoza z krewetką (9zł). Gdy Sushi Master, młody, dość nieśmiały, jak na mój gust, mężczyzna pojawił się przy naszym stoliku daliśmy mu znać, że jest między nami kobieta w ciąży więc nie chcemy żadnych surowych ryb. Nie jesteśmy znawcami sushi i od Sushi Mastera oczekiwałabym zaproponowania odpowiedniego dla nas zestawu, podania ceny i innych przydatnych informacji. Zamiast tego usłyszeliśmy, że dostaniemy około 40-ści kawałków do podziału na 4-ry osoby oraz że się “coś wymyśli”. Trochę mnie to zestresowało, gdyż zupełnie nie wiedzieliśmy co będziemy jeść ani ile za to zapłacimy.
    Po zamówieniu kelnerka podała nam przystawkę, duży krążek ogórka przyozdobiony różowym, dużym kawiorem. Zupełnie nie wiem co stoi za takim zestawieniem ale jak dla mnie jest ono zupełnie nietrafione. Twardy ogórek zupełnie nie gra z miękkim kawiorem, którego nie można nawet w porę przegryźć.
    Pierwszymi daniami, jakie trafiły na nasz stolik, były ramen oraz pierożki. Panowie szybko się nimi zajęli i chwalili sobie ten wybór. Zaraz potem na stoliku wylądowała wielka taca z rolkami. Niestety kelnerka zapomniała podać nam talerze więc musiałam się o nie upomnieć. Rolki wyglądały pięknie ale dalej nie widzieliśmy co jest w ich środku. Kolejny raz musiałam się upomnieć o jakąkolwiek informację. Sushi Master podał nam kilka dziwnych nazw. Jak już wspominałam wyżej, nie jesteśmy znawcami dlatego oryginalne nazwy nic nam nie mówiły. Za to w tonie głosu moich znajomych, proszących o wyjaśnienie nazw “po polsku”, wyczułam pewną irytację. Nie dziwiłam się ale zaczęłam żałować, że to moim pomysłem był wybór restauracji.
    Z wyjaśnień podanych przez Sushi Mastera wynikało, że większość rolek, jakie dostaliśmy była całkowicie wegetariańska, bez żadnych rybnych dodatków. Rolka z krewetką, za to, była posypana kawiorem więc nasza ciężarna nie mogła jej tknąć. Nie wiem która część naszej instrukcji była niezrozumiała bo wyraźnie prosiliśmy o rybę grillowaną zamiast surowizny.
    Jedynym ciekawym doświadczeniem, które przyniosło mi smakowanie sushi w restauracji Kura było to, że jadłam rolkę zrobioną z ogórka. Była ona bardzo zaskakująca i całkiem smaczna.
    Na szczęście rachunek za to nasze rozczarowanie nie przyszedł zbyt duży. Obiecana promocja obowiązywała. Muszę jednak przyznać, że zaraz po wyjściu przenieśliśmy się w inne miejsce, gdzie tarta z malinami i białą czekoladą nigdy nie zawodzi...
 







 








 

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Sushi na końcu świata - Kamikadze Roll Sushi

    Kto by pomyślał, że tak daleko od centrum, w moich rodzinnych stronach Krakowa, znajduje się miejsce, gdzie można zjeść naprawdę smaczne sushi. Ale, ale... zacznę od początku.
     Około 4 miesiące temu, wracając do siebie po wizycie u Rodziców, przemierzaliśmy samochodem ulicę Malborską. Nie jest to ulica specjalnie bogata w atrakcje, choć jest tam parę restauracji. Jest chińczyk, jest pizzeria, jest restauracja przy hoteliku oferującym tanie pokoje ... Jak się właśnie okazuje, jest również Kamikadze Roll Sushi.
    Przejeżdżając tamtędy, z okien samochodu, zauważyłam przeszklone witryny, przez które widać było bar i stoliki. W pierwszym odruchu nie mogłam uwierzyć, że w takim miejscu mogła powstać restauracja tego typu. Wtedy też nie było szans na to, żebyśmy od razu mogli się zatrzymać i czegoś spróbować. Wiadomo... po obiedzie u Rodziców zawsze jest się tak najedzonym, że nie można nic zmieścić aż do śniadania następnego dnia. Taka sytuacja zdarzyła się nam parę razy w ciągu tych 4 miesięcy zanim wybraliśmy się w stronę Woli Duchackej z intencją zjedzenia sushi.
    Do Kamikadze Roll można wybrać się autobusem linii 184 lub samochodem, tak jak my. Poruszający się komunikacją miejską muszą wysiąść na przystanku “Malborska szkoła”. Dla zmotoryzowanych gości, przed lokalem, znajduje się duży, bezpłatny parking.
    Po wejściu do lokalu zobaczyliśmy dużą ladę, za ladą dwóch sushi masterów. Dalej, cztery stoliki dla gości. Dość mało, ale restauracja prowadzi również dowóz sushi na zamówienie. Siedliśmy przy stoliku na samym środku restauracji i zajęliśmy się robieniem zdjęć w oczekiwaniu na kelnerów. Dopiero po chwili jeden z sushi masterów podniósł głowę znad lady i obiecał, że zostaniemy niebawem obsłużeni. Menu, jak się dopytałam, stało już na naszym stoliku i wystarczyło po nie sięgnąć do stojaczka podobnego do takiego na chusteczki.
    W menu do wyboru 9 zestawów sushi, od 12 sztuk w cenie 25zł do 38 sztuk w cenie 99zł. Do tego różne maki, uromaki, hosomaki, tatary, sashimi i sałatki. Sushi master zza lady informował nas jeszcze o możliwości zamówienia zupy kokosowej oraz o wyborze herbat. Do wyboru, do koloru. Od razu zauważyliśmy też, że ceny w Kamikadze Roll są zadziwiająco małe jak za sushi. Dla porównania w Edo Sushi (moim ulubionym na terenie Krakowa) za zestaw sushi składający się z 12 kawałków trzeba zapłacić 57,50zł a za zestaw z 36 kawałków 165zł. Nasz wybór padł na zestaw nr 6, składający się z rolek maki z ośmiornicą w panierce panko z serkiem, papryczkami jalapeno i avocado (ten był przyjemnie ostry), maki z soft shell krabem w tempurze z majonezem jap, nanami, ogórkiem i szczypiorkiem, uromaki z grillowanym łososiem, serkiem, avocado, grzybkiem shitake, słodkim sosem i sezamem oraz wreszcie nigiri z grillowanym węgorzem, omletem, słodkim sosem i pieprzem sansyo. Ten ostatni kawałek był dla nas najbardziej egzotyczny, nie tylko dlatego, że był duży a trzeba było go przecież wsadzić na ras do buzi. Smakował zdecydowanie “inaczej”. No właśnie... jeśli chodzi o smak... Kiedy oczekiwaliśmy na danie zastanawiałam się mocno co z tego wszystkiego wyniknie. Popijałam herbatę jaśminową, którą zamówiłam i wspominałam nasze ostatnie przeżycia z sushi, które nie były zbyt udane. Dlatego gdy kelner podał nam zestaw i spróbowałam pierwszego kawałka byłam bardzo mile zaskoczona. Sushi było bardzo dobre. Ryż delikatnie wilgotny i klejący, ryba wyrazista.
    Zjedliśmy nasz obiad ze smakiem a mi udało się jeszcze zamienić kilka słów z kelnerem. Bardzo chciałam się dowiedzieć co było przyczyną otwarcia sushi baru na obrzeżach miasta. Dowiedziałam się, że filozofią właściciela jest serwowanie “sushi dla wszystkich”. Chodzi tu o prowadzenie restauracji sushi na swoim kawałku ziemi, a nie w centrum, gdzie ceny wynajmu lokali są niebotyczne. Takie oszczędności zaowocowały świetnym sushi w świetnej cenie czyli właśnie “sushi dla wszystkich”. Dodatkowo z rozmowy wynikało, że właściciel Kamikadze Roll jest wielkim miłośnikiem sushi i że niektórzy sąsiedzi restauracji stają się nimi również nierzadko zaglądając do sushi baru więcej niż raz dziennie!
    Po wizycie w Kamikadze Roll wiem, że na pewno zabiorę tam kiedyś moją mamę. Może nawet nie będzie musiała na to zbyt długo czekać. Jedyne, o czym muszę pamietac, to gotówka bo lokal nie przyjmuje płatności kartą.















wtorek, 30 października 2012

Paprykarz w płynie - Fugu Sushi

    Naszą przygodę z sushi w Krakowie zaczęliśmy dawno temu odwiedzając Edo Sushi. Po pewnym czasie podzieliliśmy opinię, że to najlepsza tego typu knajpa w mieście i bardzo długo nie chodziliśmy na sushi nigdzie indziej. Nadszedł w końcu czas by odwiedzić inne restauracje serwujące to oryginalne, japońskie danie. Poszliśmy do Fugu, które mieści się na rogu ulic Wawrzyńca i Dajwór. Do odwiedzenia tego miejsca zainspirowała nas ta sama osoba, która wcześniej poleciła nam Edo.
    Po wejściu do knajpki bardzo uderzył mnie plastik, który zewsząd mnie otoczył. Wystrój niby przyjemny jednak panele podłogowe, lampy z Ikei oraz wielkie kolorowe plakaty na ścianach wydały mi się wymuszone i jakby tylko udawały przytulność. Sytuację uratowały mile wyglądające, kolorowe poduszki ułożone w siedzisko na parapecie okna oraz duża figurka uśmiechniętego Buddy stojąca na stoliku obok. To właśnie ten stolik wybraliśmy spośród wszystkich, a mieliśmy w czym wybierać bo byliśmy sami w lokalu.
    Gdy już obfotografowałam Buddę kelner podał nam menu i powiedział kilka słów o specjalności restauracji tj. metodzie przygotowania potraw "sous-vide" polegającej na gotowaniu w stałej temperaturze pakowanych próżniowo produktów: mięs czy ryb. Choć wszystko to brzmiało kusząco i zachwalało delikatność smaków wydobywanych z potraw oryginalną metodą przyrządzania my przyszliśmy tam żeby zjeść sushi.
    Po chwili zastanowienia wybraliśmy mały, standardowy zestaw rolek (36zł) oraz dwie zupy: krem rybny z pieczonym czosnkiem i kurkumą (17zł) oraz rosół z kaczki w aromacie świeżego imbiru z dodatkiem makaronu udon i grzybów shitake (14zł).
    Dania z głównej karty dań, które można było wybrać to m.in. makrela smażona w cieście ryżowym z selerem naciowym i kimchi (39zł), filet z kaczki marynowany w winie mirin i trawie cytrynowej, smażony na oliwie sezamowej (39zł), żeberka duszone w zielonym curry z syropem klonowym (36zł). Zastanawiam się tylko jak wprowadzić w życie gotowanie w próżniowym opakowaniu dania, które jest smażone...
    Gdy wzięłam do ust pierwszy łyk zupy, kremu rybnego, który miał dość gęstą konsystencję oraz czerwony kolor od razu pomyślałam o... paprykarzu szczecińskim. Tego specjału nie jadłam już od wieków jednak myślę, że każdy jest w stanie rozpoznać ten smak wszędzie, o każdej porze i z zawiązanymi oczami. No i ten czerwony kolor...
    Druga zupa wydała mi się zbyt imbirowa w smaku ale może to jedynie dlatego, że paprykarz zagościł na dobre w moich kubkach smakowych.
    Niestety, nie było to jeszcze najgorsze co zjedliśmy w tej restauracji. Sushi, które nam podano było zrobione z ryżu ugotowanego na sypko. Aż dziwne, że nie rozleciało się za pierwszym sięgnięciem pałeczkami. Gdy posmakowałam pierwszej rolki, przyzwyczajona do doznań, które daje mi Edo oczekiwałam lekko ciepłego, kleistego ryżu. Zamiast tego poczułam niestety zimne i dość twarde ziarenka.
    Z ciężkim sercem płaciłam za te "pyszności". O zawał o mały włos nie przyprawiło mnie jeszcze małe zamieszanie z terminalem płatniczym do karty. Terminal ten niespodziewanie wypluł z siebie wydruk opatrzony w kwotę inną niż na moim rachunku. Na szczęście okazało się tylko tyle, że przez przypadek przyciśnięto niewłaściwy guzik i terminal oddał historię poprzedniej transakcji.
    Nie wiem czy to źle, czy dobrze, że nie skusiliśmy się na danie przyrządzone metodą "sous-vide" bo trzeba przyznać kelner od samego początku namawiał nas właśnie na to. Kto wie... może wtedy sprawy i smaki potoczyły by się zupełnie inaczej. Z tego względu, jak również biorąc pod uwagę fakt, że obiecałam osobie, która polecała i próbowała "sous-vide", że nie odpuszczę nie stawiam kreski na Fugu Sushi. Jeszcze nas tam kiedyś zobaczą i mam nadzieję, że będą nas chcieli wpuścić.