środa, 29 maja 2013

Poznajmy się, odc. I - Kamila i Spółdzielnia Organic Bar

    Nieodzowną zaletą mojego blogowania jest poznawanie. Poznaję nowe miejsca, nowe smaki i nowych ludzi. Na poznawaniu tych ostatnich chciałabym się skupić tego lata. Dlatego rozpoczynam letnią serię postów z udziałem osób towarzyszących. Będziemy odwiedzać miejsca, które te osoby polecają. Miejsca, które znają, lubią i w których są stałymi bywalcami. Czy wszystkim już przypomina się hasło pierwszej urodzinowej imprezy 365? Tak, teraz także się ono przyda. Poznajmy się!

    Na pierwszy ogień idzie Kamila.

    Kamilę poznałam na trzeciej, zakochanej edycji Foodstock’a, na której kręciliśmy nasz pierwszy, blogowy film. Podeszła do mnie, jakby nigdy nic, z głośnym „CZEŚĆ!”.  Jeszcze wtedy jej nie znałam, dlatego byłam lekko zdezorientowana i może trochę niemiło zapytałam: „przepraszam, czy my się znamy?”. Na szczęście Kama puściła mój brak wychowania mimo uszu i wyjaśniła, że czyta naszego bloga i kojarzy nas ze zdjęć. Nazwała wtedy moje posty felietonami, co było tak nieziemsko miłe, że pamiętam to do dziś. 
   
    Kama prowadzi bloga zdrowykarmelek.blogspot.com, gdzie dzieli się swoją pasją do zdrowego odżywiania i gotowania. Dlatego razem z nią postanowiliśmy odwiedzić restaurację Spółdzielnia Organic Bar & Take-away, na ulicy Meiselsa 11, na krakowskim Kazimierzu. 

    Umówiliśmy się na niedzielę, około godziny 14stej, tak, żeby nie było za późno na sycący obiad. Wiadomo, wszystkie niespalone w ciągu dnia węglowodany odkładają się  w tłuszcz w ciągu nocy, dlatego niezdrowo i niedietetycznie jest się objadać na wieczór. Niezbyt często przestrzegam tej zasady, jednak Kama nie ma z tym problemu. 

    Na miejsce spotkania przybyliśmy pierwsi i od razu zajęliśmy stolik w małym ogródku wystawionym przed lokalem. Kama pojawiła się sekundkę później. Gdy siadła, od razu zaczęliśmy rozmowę, jakbyśmy znali się już bardzo dobrze.

    Pierwszym pytaniem, które zadałam Kamili było: dlaczego widzimy się właśnie w Spółdzielni? Kama od razu, bez wahania, odpowiedziała nam, że nienawidzi mdłego, przesolonego, niezdrowego jedzenia, do tego jest jaroszką, za to uwielbia dużo czosnku w dobrze przyprawionych daniach, nierzadko podanych na ostro. „To gwarantuje Spółdzielnia”. Organiczne, czyli wyprodukowane bez chemii, jedzenie, które serwuje lokal jest pyszne i zarazem zdrowe.

    Aby złożyć zamówienie musieliśmy opuścić nasze miejsca na ogródku i udać się do środka lokalu. Dość dziwnym okazało się, że staliśmy przy ladzie dobre 10 minut, a pani, która miała od nas przyjąć zamówienie nie zwracała na nas uwagi, tylko wolno obierała marchewki i wrzucała je do sokowirówki. Za nami ustawiła się już bardzo duża kolejka, kiedy pani kelnerka odwróciła się tylko po to, by odesłać nas z powrotem na ogródek, z przykazem czekania na jej przyjście. Na razie musiała zająć się bieżącymi zamówieniami, których była masa. Rozumiem, były Zielone Święta, ale właśnie dlatego lokal powinien się przygotować na większą, niż zazwyczaj, liczbę gości.

    W miłym towarzystwie, rozmawiając o dobrych węglowodanach (czytaj: warzywach i pełnoziarnistych produktach), dobrych tłuszczach (czytaj: oliwie z oliwek, oleju rzepakowym, carotino itp.) i dobrych białkach (czyta: rybach i chudym nabiale) minęło nam kolejne pół godziny, zanim mogliśmy coś zjeść. Kama zamówiła sałatkę z liści szpinaku, marchewki, sera tofu z jagodami Goji i pietruszką, polaną sosem z pesto z pokrzywy (12zł). Ja próbowałam tortillę orkiszową z kotlecikami z ciecierzycy oraz pastą hummusową, tzw. falafel (15zł), A. wybrał eco-wrapa czyli tortillę orkiszową z wsadem warzywnym (również 12zł). Dania były duże i można było się nimi porządnie najeść. Do tego, tak jak mówiła wcześniej Kama, wszystko było dobrze przyprawione i wyraziste. 

    Zupełnie nie wiem dlaczego cały czas muszę przekonywać się do zdrowego jedzenia. W mojej głowie ciągle panuje przesąd, że jeśli zdrowe to musi być niesmaczne, lub musi być sałatą z dodatkiem pomidora i ogórka. Spółdzielnia znowu mi pokazała, że z organicznych, bezmięsnych produktów można stworzyć smaczne cuda. Pozostaje tylko fakt, że czasami zapominam o zasadach zdrowego żywienia, o tym by codziennie zjadać 5 posiłków dziennie lub nie popijać jedzenia, by nie rozwadniać pokarmu w żołądku. Pytam Kamili jak ona to robi. „Mam to we krwi” – odpowiada. Zazdroszczę jej! 

















środa, 22 maja 2013

Szparagi i białko - Del Papa


   W końcu po długiej zimie nasza Matka Ziemia obudziła się z letargu i wydała na świat swoje pierwsze sezonowe plony. Rozpoczął się sezon na szparagi i rabarbar, za niedługo będą truskawki i czereśnie. Teraz rozpoczyna się życie! Mam to wszystko zanotowane w kalendarzu i z roku na rok przepisuję by nie zapomnieć i nie obudzić się z przysłowiową ręką w nocniku. W przeszłości bardzo często mi się to zdarzało ale postanowiłam, że nie zdarzy się już nigdy więcej!

    I tak w zeszłym roku uczciłam sezon szparagowy wpisem z własnoręcznie przygotowanego obiadu (takie początki :). W tym roku, natomiast, nie porywam się już z motyką na słońce. Trudno byłoby mi wymyślić coś bardziej oryginalnego niż wymyśliłam wtedy. Tym razem wraz z A. udaliśmy się na poszukiwania knajpki, w której szparagi są podstawą sezonowego menu.

    Wyruszyliśmy w okolice rynku. Przed wyjściem szukałam w Internecie konkretnego miejsca, gdzie podawano by sezonowe warzywa w tym roku ale nic nie znalazłam. Zdecydowaliśmy więc, że na przyjemnym spacerze będziemy się przyglądać witrynom, szyldom, tablicom i na pewno znajdziemy lokal, który nas zaskoczy. Nie myliliśmy się. Już po paru krokach czytałam wiosenne menu restauracji Del Papa na ulicy św. Tomasza 6. A w nim znalazłam krem szparagowy (12zł), wiosenną sałatę ze szparagami, jajkiem i rzodkiewką (23zł), ravioli ze szparagami, mascarpone i świeżą miętą (21zł) oraz torcik jogurtowo-truskawkowy (12zł). Wybór idealny jak na lekki, wiosenny lunch.

    Weszliśmy do środka restauracji, gdzie po przejściu dwóch sal znaleźliśmy się na jasnym, przestronnym patio, gdzie ściany były porośnięte bluszczem, gdzieniegdzie były ustawione kwiaty doniczkowe, w tym obowiązkowo wielki lecz trochę przymizerniały fikus. Wszystko to w stylu bardzo charakterystycznym dla starych kamienic Krakowa.

    Już od progu wiedziałam co będę zamawiać, jednak skorzystałam w okazji i przeglądnęłam menu Del Papa. Znalazłam tam wybór makaronów (19-26zł), gdzie moją uwagę przykuło danie o trudnej do przeczytania nazwie ale podawane z ośmiorniczkami, chili, czosnkiem, cebulą i białym winem (26zł). Były też zupy (9-14zł) w tym adriatycka zupa rybna z małżami (14zł). Jak na restaurację włoską przystało Del Papa serwuje również pizzę, do wyboru dużą lub małą, z dodatkami w 13stu różnych kombinacjach (12-29zł). Na koniec oprócz mięs i ryb znalazłam jeszcze dania zgodne z dietą proteinową! Trochę mnie zatkało bo myślałam, że nigdzie w Krakowie nie da się zjeść czegoś specjalnie przygotowanego dla proteinowców a tu taka niespodzianka!

    Nie byliśmy tam jednak delektować się białkiem lecz sezonowymi szparagami. Na początek zjedliśmy po kremowej zupie przyrządzonej z białej odmiany, która doskonale komponowała się z grzankami oraz z paluszkami, które dostaliśmy na przystawkę. Była delikatna i smaczna, choć teraz przypominam sobie, że mogło mi w niej brakować szczypty soli. Na drugie danie zgodnie z moim zamówieniem podano sałatę wiosenną. A. wolał ravioli. Oba dania były bardzo dobre i pięknie podane. Sałata nie pływała przesadnie w sosie, co uznaję za wielki plus dla restauracji. Zawierała za równo białe jak i zielone szparagi, które były świeże i dobrze ugotowane bo nie stały się nadto włókniste. Pozostałe składniki, rzodkiewka, jajko i sałata również były bardzo świeże i chrupiące. Ravioli, które jadł A. również były wypełnione farszem przygotowanym z mixu białych i zielonych szparagów. Z tego co wiem było bardzo dobre J

    Po zupie i drugim daniu nie mieliśmy już miejsca na deser choć przez chwilę bardzo poważnie zastanawialiśmy się nad przekroczeniem granicy. Myślę, że jeszcze w tym sezonie wrócimy do Del Papa spróbować torcika jogurtowo-truskawkowego i może wina Prosecco podanego z Aperolem i wodą gazowaną, który otwiera sezonowe menu, a o którym zapomniałam wspomnieć na początku.
























środa, 15 maja 2013

Malutka Pizzeria - Długa 18

    Już tak dawno nie pisałam. Przyznam szczerze, że wciągnęła mnie pewna książka, która nie skończy się zbyt szybko. W majówkę, która cała upłynęła pod znakiem padającego deszczu czytanie przerywałam jedynie na posiłki. Oczywiście te na mieście, bo te w domu łatwo dało się skonsumować nad tekstem. Do kolekcji miejsc, które odwiedziliśmy przybyło jedno dobre na śniadanie oraz dwa dobre na obiad. Ale one czekają już długo na opis a ja tylko czytam i czytam. Niech poczekają jeszcze chwilę. Ich kolej nadejdzie. Teraz skupię się na pewnym lokaliku, który przypomniał mi jak fajnie jest dowiedzieć się czegoś pozytywnego a potem swoje spostrzeżenia przelać na papier. Jak fajnie jest samemu pisać a nie tylko czytać.
    O malutkiej pizzerii „Długa 18” dowiedzieliśmy się od znajomego, który w krótkiej wiadomości elektronicznej polecił nam się tam wybrać i „zrobić swoje”. Bardzo ubawiła mnie ta rekomendacja więc niezwłocznie, z aparatem pod pachą, ruszyliśmy.
    Niewiele jest knajpek na ulicy Długiej. Z tego co kojarzę jest to zagłębie sukien ślubnych oraz wszelakiego obuwia okolicznościowego. Właśnie z tych względów nie zapuszczam się tam prawie nigdy i na pewno nie pomyślałabym, że może znajdować się tam pizzeria. No właśnie! Nie może się tam znajdować duża pizzeria. Za to znajduje się mała, a właściwie maleńka.
     Po wejściu do lokaliku trochę speszyło mnie to, że to już tam! Nie wiem czy dobrze się wyraziłam ale naprawdę spodziewałam się pizzerii z wieloma salami, krzątającymi się kelnerami i dużą ilością stolików dla gości. A tu okazuje się, że zaraz po wejściu widzę za barem pizzera przygotowującego ciasto oraz dwoje ludzi okupujących jedyny stolik.
    Odwrotu nie było. W końcu trzymałam miejsce na duży obiad już od południa. Byłam więc głodna i do tego niewątpliwie wszyscy zauważyli, że już weszłam do środka. Postanowiłam zostać i zacząć robić to co ostatnio (oprócz czytania książek) wychodzi mi najlepiej – zadawać pytania! Tym sposobem nie tylko zjadłam naprawdę pyszną pizzę ale również poznałam świetnych ludzi, którzy robią coś swojego.
    Tymi ludźmi byli bracia, Michał oraz Damian, którzy własnymi siłami otworzyli a teraz prowadzą swój malutki interes życia. Gdy weszłam za barem stał tylko Michał. Damian wyszedł gdzieś w interesach. Gdy, po złożeniu zamówienia na pizzę farmerską, z kurczakiem, pieczarkami, czerwoną papryką i kukurydzą (średnia 25zł, duża 30zł), zadałam pierwsze pytanie Michałowi był dość zdziwiony lecz szybko rozgadał się tak, że nie musiałam z niego niczego wyciągać. Sam przyznał się, że kupili to miejsce by zająć się czymś na własną rękę. To było najważniejsze. Pizza była wynikiem ale wszystkiego nauczyli się sami, pokochali to co robią a teraz zarażają miłością do pizzy innych. Dowiedziałam się również, że składniki na dodatki wybierają tylko te z najwyższej półki. Mają blisko do kleparza więc nie trudno o świeże warzywa i mięso. Ciasto do pizzy wyrabiają sami i nierzadko zdarza się, że jest ono kupowane osobno przez ludzi, którzy chcą we własnym domu stworzyć pizzę z szalonymi składnikami na wypróbowanym już wcześniej placku, który na pewno się uda.
    Gdy tak rozmawialiśmy z pieca wyszła smakowicie wyglądająca pizza farmerska, którą zamówiliśmy. Miałam nadzieję, że to wszystko o czym mówiliśmy znajdzie odzwierciedlenie w jej smaku. Nie rozczarowałam się. W międzyczasie malutki stolik, przy którym siedzieli ludzie gdy wchodziliśmy zwolnił się i mogliśmy usiąść i się delektować. Ciasto było puszyste i delikatne. Sos pomidorowy i składniki świeże. Całość bardzo smaczna i sycąca. Ostrości daniu dodawał sos czosnkowy, który dostaliśmy. Czułam go jeszcze przez kolejne godziny po wyjściu z pizzerii.
    Pomimo tego, że lokalik jest taki malutki interes w nim kręci się wielki. Co chwilę dzwonią telefony z zamówieniami na dowóz. Ja też może kiedyś jeszcze zamówię sobie pizzę od Michała i Damiana. Może na obiad do pracy?