Pogoda w majówkę jaka jest każdy widzi. Miasto jakby wymarło. W
Momencie, gdzie byliśmy na śniadaniu, było może z 5 osób, nie licząc oczywiście
kelnerów i barmanów. Do tego wszystkiego nasi sąsiedzi jak na złość postanowili
właśnie w te parę dni wolnych od pracy przeprowadzać najcięższe remonty. Coś
jest nie tak z tą majówką... A mieliśmy w pełnym słońcu otwierać wszelkie
możliwe sezony: rowerowy, rolkowy i przede wszystkim grillowy! Nic z tego,
przynajmniej nie na razie...
Mogę jedynie przenieść się pamięcią do poprzedniej majówki, która była
dość niezwykła. Niezwykła ze względu na to, że po raz pierwszy byłam ze
znajomymi na grillu na miasteczku studenckim. Doskonale pamiętam ciepłe dni
tamtej majówki. Mieszkaliśmy jeszcze wtedy na ul. Monte Cassino. Kiedy
spacerowałam wieczorami nawet przy rondzie Grunwaldzkim dało się wyczuć zapach
dymu z grilla. Nie wiadomo czy z miasteczka studenckiego, czy z Zakrzówka.
Doświadczenie grillowania na placu pomiędzy akademikami było dla mnie bardzo
zaskakujące. Na małej przestrzeni stłoczeni byli ludzie siedzący przy małych,
dymiących grillikach zapełnionych po brzegi kiełbaskami, karkówką i
chlebem. Żeby rozłożyć swój koc i grill trzeba było poszukać miejsca bo każdy
skrawek wolnej trawy był okupowany przez brać studencką. Wszyscy w bardzo
dobrych nastrojach, bo przecież wiadomo, że miasteczko studenckie rządzi się
swoimi prawami i niektóre z praw miejskich tam nie obowiązują. Zastanawiałam się
dlaczego dopiero po studiach trafiłam tu na grilla i wymyśliłam, że mogło to
mieć związek z tym, że swoje losy splotłam ze studentem Politechniki a nie
AGH.
Wracając do opowieści o idealnej majówce przypominam sobie to, że
kolejne mięsiwa lądowały na grillu i zanim były gotowe grupa około 10ciu
znajomych zdążała ponownie zgłodnieć. Mogliśmy tak jeść bez końca. Impreza
odbywała się na stojąco lub w niewygodnej pozycji siedzącej na kocu. Wartę przy
grillu obejmowali kolejno samozwańczy kucharze. Kolejne puszki po
złocistym, gazowanym napoju lądowały zgniecione na trawie ale nie, żeby
zaśmiecić plac, o nie... lądowały po to, żeby zbieracze mogli dodać je do
kolekcji puszek, które taszczyli ze sobą w wielkich, niebieskich workach na
śmieci. Zdarzyła się również i osoba, której zaschło w gardle od tej pracy
zbieracza więc poratowaliśmy ją pełną, a nie zgniecioną, puszką i upieczoną
kiełbaską.
Przyjaźnie przy takim malutkim grillu były zawierane z łatwością.
Opowieści o życiu, problemach i trudach życia studenckiego znajdowały swoje
happy endy. Wszyscy wokoło byli uśmiechnięci, skorzy do rozmowy, chętni do
toastów i niezważający na późne godziny nocne.
W tym roku to co innego. Nawet w ostatnie wieczory kwietnia, bardzo
ciepłe i przyjemne, miasteczko studenckie świeciło pustkami. Większość znajomych miała inne plany. Poszliśmy w małej grupce i choć udało się nam pożyczyć grilla, upiec po kiełbasce i zrobić parę zdjęć nie oddają one zeszłorocznego klimatu. Szkoda... Do tego teraz ciągle pada, wieje i jest
zimno... Coś jest nie tak z tą majówką...
Mam nadzieję, że pogoda chociaż na juwenalia będzie dobra! I grill na miasteczku będzie możliwy! :))
OdpowiedzUsuńWspomnienia majówek na miasteczku studenckim, kiedy to było...
OdpowiedzUsuńTwój wpis zmusił mnie do wspomnień, ale jakże miłych ;) grill na miasteczku z pewnością należy do tych niezapomnianych chwil :) Choć następnego dnia pamiętałam jakże niewiele z owej nocy ;P
OdpowiedzUsuńTegoroczna majówka się nie liczy, pogoda ostatnio lubi płatać nam figle. Nie pozostaje nic innego tylko czekać z nadzieją na ciepłe wieczory, kiedy wreszcie będzie można nadrobić grillowanie:)
OdpowiedzUsuńMajówka ojoj! Z sentymentem wspominam te studenckie czasy, kiedy zbierało się grill, naczynia jednorazowe przed akademik i robiliśmy grill przed sesją letnią :-)
OdpowiedzUsuń