Na pierwszy ogień idzie Kamila.
Kamilę poznałam na trzeciej, zakochanej edycji Foodstock’a, na której kręciliśmy nasz pierwszy, blogowy film. Podeszła do mnie, jakby nigdy nic, z głośnym „CZEŚĆ!”. Jeszcze wtedy jej nie znałam, dlatego byłam lekko zdezorientowana i może trochę niemiło zapytałam: „przepraszam, czy my się znamy?”. Na szczęście Kama puściła mój brak wychowania mimo uszu i wyjaśniła, że czyta naszego bloga i kojarzy nas ze zdjęć. Nazwała wtedy moje posty felietonami, co było tak nieziemsko miłe, że pamiętam to do dziś.
Kama prowadzi bloga zdrowykarmelek.blogspot.com, gdzie dzieli się swoją pasją do zdrowego odżywiania i gotowania. Dlatego razem z nią postanowiliśmy odwiedzić restaurację Spółdzielnia Organic Bar & Take-away, na ulicy Meiselsa 11, na krakowskim Kazimierzu.
Umówiliśmy się na niedzielę, około godziny 14stej, tak, żeby nie było za późno na sycący obiad. Wiadomo, wszystkie niespalone w ciągu dnia węglowodany odkładają się w tłuszcz w ciągu nocy, dlatego niezdrowo i niedietetycznie jest się objadać na wieczór. Niezbyt często przestrzegam tej zasady, jednak Kama nie ma z tym problemu.
Na miejsce spotkania przybyliśmy pierwsi i od razu zajęliśmy stolik w małym ogródku wystawionym przed lokalem. Kama pojawiła się sekundkę później. Gdy siadła, od razu zaczęliśmy rozmowę, jakbyśmy znali się już bardzo dobrze.
Pierwszym pytaniem, które zadałam Kamili było: dlaczego widzimy się właśnie w Spółdzielni? Kama od razu, bez wahania, odpowiedziała nam, że nienawidzi mdłego, przesolonego, niezdrowego jedzenia, do tego jest jaroszką, za to uwielbia dużo czosnku w dobrze przyprawionych daniach, nierzadko podanych na ostro. „To gwarantuje Spółdzielnia”. Organiczne, czyli wyprodukowane bez chemii, jedzenie, które serwuje lokal jest pyszne i zarazem zdrowe.
Aby złożyć zamówienie musieliśmy opuścić nasze miejsca na ogródku i udać się do środka lokalu. Dość dziwnym okazało się, że staliśmy przy ladzie dobre 10 minut, a pani, która miała od nas przyjąć zamówienie nie zwracała na nas uwagi, tylko wolno obierała marchewki i wrzucała je do sokowirówki. Za nami ustawiła się już bardzo duża kolejka, kiedy pani kelnerka odwróciła się tylko po to, by odesłać nas z powrotem na ogródek, z przykazem czekania na jej przyjście. Na razie musiała zająć się bieżącymi zamówieniami, których była masa. Rozumiem, były Zielone Święta, ale właśnie dlatego lokal powinien się przygotować na większą, niż zazwyczaj, liczbę gości.
W miłym towarzystwie, rozmawiając o dobrych węglowodanach (czytaj: warzywach i pełnoziarnistych produktach), dobrych tłuszczach (czytaj: oliwie z oliwek, oleju rzepakowym, carotino itp.) i dobrych białkach (czyta: rybach i chudym nabiale) minęło nam kolejne pół godziny, zanim mogliśmy coś zjeść. Kama zamówiła sałatkę z liści szpinaku, marchewki, sera tofu z jagodami Goji i pietruszką, polaną sosem z pesto z pokrzywy (12zł). Ja próbowałam tortillę orkiszową z kotlecikami z ciecierzycy oraz pastą hummusową, tzw. falafel (15zł), A. wybrał eco-wrapa czyli tortillę orkiszową z wsadem warzywnym (również 12zł). Dania były duże i można było się nimi porządnie najeść. Do tego, tak jak mówiła wcześniej Kama, wszystko było dobrze przyprawione i wyraziste.
Zupełnie nie wiem dlaczego cały czas muszę przekonywać się do zdrowego jedzenia. W mojej głowie ciągle panuje przesąd, że jeśli zdrowe to musi być niesmaczne, lub musi być sałatą z dodatkiem pomidora i ogórka. Spółdzielnia znowu mi pokazała, że z organicznych, bezmięsnych produktów można stworzyć smaczne cuda. Pozostaje tylko fakt, że czasami zapominam o zasadach zdrowego żywienia, o tym by codziennie zjadać 5 posiłków dziennie lub nie popijać jedzenia, by nie rozwadniać pokarmu w żołądku. Pytam Kamili jak ona to robi. „Mam to we krwi” – odpowiada. Zazdroszczę jej!
Kamilę poznałam na trzeciej, zakochanej edycji Foodstock’a, na której kręciliśmy nasz pierwszy, blogowy film. Podeszła do mnie, jakby nigdy nic, z głośnym „CZEŚĆ!”. Jeszcze wtedy jej nie znałam, dlatego byłam lekko zdezorientowana i może trochę niemiło zapytałam: „przepraszam, czy my się znamy?”. Na szczęście Kama puściła mój brak wychowania mimo uszu i wyjaśniła, że czyta naszego bloga i kojarzy nas ze zdjęć. Nazwała wtedy moje posty felietonami, co było tak nieziemsko miłe, że pamiętam to do dziś.
Kama prowadzi bloga zdrowykarmelek.blogspot.com, gdzie dzieli się swoją pasją do zdrowego odżywiania i gotowania. Dlatego razem z nią postanowiliśmy odwiedzić restaurację Spółdzielnia Organic Bar & Take-away, na ulicy Meiselsa 11, na krakowskim Kazimierzu.
Umówiliśmy się na niedzielę, około godziny 14stej, tak, żeby nie było za późno na sycący obiad. Wiadomo, wszystkie niespalone w ciągu dnia węglowodany odkładają się w tłuszcz w ciągu nocy, dlatego niezdrowo i niedietetycznie jest się objadać na wieczór. Niezbyt często przestrzegam tej zasady, jednak Kama nie ma z tym problemu.
Na miejsce spotkania przybyliśmy pierwsi i od razu zajęliśmy stolik w małym ogródku wystawionym przed lokalem. Kama pojawiła się sekundkę później. Gdy siadła, od razu zaczęliśmy rozmowę, jakbyśmy znali się już bardzo dobrze.
Pierwszym pytaniem, które zadałam Kamili było: dlaczego widzimy się właśnie w Spółdzielni? Kama od razu, bez wahania, odpowiedziała nam, że nienawidzi mdłego, przesolonego, niezdrowego jedzenia, do tego jest jaroszką, za to uwielbia dużo czosnku w dobrze przyprawionych daniach, nierzadko podanych na ostro. „To gwarantuje Spółdzielnia”. Organiczne, czyli wyprodukowane bez chemii, jedzenie, które serwuje lokal jest pyszne i zarazem zdrowe.
Aby złożyć zamówienie musieliśmy opuścić nasze miejsca na ogródku i udać się do środka lokalu. Dość dziwnym okazało się, że staliśmy przy ladzie dobre 10 minut, a pani, która miała od nas przyjąć zamówienie nie zwracała na nas uwagi, tylko wolno obierała marchewki i wrzucała je do sokowirówki. Za nami ustawiła się już bardzo duża kolejka, kiedy pani kelnerka odwróciła się tylko po to, by odesłać nas z powrotem na ogródek, z przykazem czekania na jej przyjście. Na razie musiała zająć się bieżącymi zamówieniami, których była masa. Rozumiem, były Zielone Święta, ale właśnie dlatego lokal powinien się przygotować na większą, niż zazwyczaj, liczbę gości.
W miłym towarzystwie, rozmawiając o dobrych węglowodanach (czytaj: warzywach i pełnoziarnistych produktach), dobrych tłuszczach (czytaj: oliwie z oliwek, oleju rzepakowym, carotino itp.) i dobrych białkach (czyta: rybach i chudym nabiale) minęło nam kolejne pół godziny, zanim mogliśmy coś zjeść. Kama zamówiła sałatkę z liści szpinaku, marchewki, sera tofu z jagodami Goji i pietruszką, polaną sosem z pesto z pokrzywy (12zł). Ja próbowałam tortillę orkiszową z kotlecikami z ciecierzycy oraz pastą hummusową, tzw. falafel (15zł), A. wybrał eco-wrapa czyli tortillę orkiszową z wsadem warzywnym (również 12zł). Dania były duże i można było się nimi porządnie najeść. Do tego, tak jak mówiła wcześniej Kama, wszystko było dobrze przyprawione i wyraziste.
Zupełnie nie wiem dlaczego cały czas muszę przekonywać się do zdrowego jedzenia. W mojej głowie ciągle panuje przesąd, że jeśli zdrowe to musi być niesmaczne, lub musi być sałatą z dodatkiem pomidora i ogórka. Spółdzielnia znowu mi pokazała, że z organicznych, bezmięsnych produktów można stworzyć smaczne cuda. Pozostaje tylko fakt, że czasami zapominam o zasadach zdrowego żywienia, o tym by codziennie zjadać 5 posiłków dziennie lub nie popijać jedzenia, by nie rozwadniać pokarmu w żołądku. Pytam Kamili jak ona to robi. „Mam to we krwi” – odpowiada. Zazdroszczę jej!
Zdjęcia pełne życia, talerze pełne zdrowia i kolorów, a my wyedukowani w promieniach słonka. To było bardzo smaczne i przyjemne popołudnie. Dziękuję, jesteście REWELACYJNI :) :) :)
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcia!!!
OdpowiedzUsuńMożecie powiedzieć jakiego aparatu używacie?
Dziękuję, aparat to Nikon D7000.
Usuń