czwartek, 27 września 2012

Wielka buła - Bagelmama

    Tak znikąd, zachciało mi się zgłębić tajemnicę bajgla. Jak do tej pory z tym rodzajem pieczywa miałam do czynienia w Dublinie, gdy co rano na śniadanie w korporacyjnej kawiarence mogłam zjeść bajgla z serkiem śmietankowym tzw creem cheese. I to by było na tyle. Co innego precle. W końcu w Krakowie mamy własne obwarzanki, które na zgubę mojej diety uwielbiam. Znam też precle bawarskie z grubą solą, podawane do nieziemskiego piwa pszenicznego w słynnym Hofbräuhaus w Monachium.
    Jest coś niesamowitego w okrągłym pieczywie z dziurką.
    Tego samego zdania jest właściciel lokalu Bagelmama, który mieści się na ulicy Dajwór 10. Jego miłość wydaje się wilka, bo na swojej stronie internetowej www.bagelmama.com (na razie tylko po angielsku) opisuję historię tego wypieku jak również podaje anatomię ugryzionego bajgla :)  Tam, właśnie tam, można spróbować wszystkich odmian bułki z dziurką. Do wyboru różne rodzaje i smaki samego pieczywa: pszenny, graham, z czosnkiem, z cebulą, z makiem, sezamem i na słodko z rodzynkami. W karcie można również wybierać z wszelkich rodzajów nadzienia. My zdecydowaliśmy się na bajgla o nazwie New Yorker z pieczonym indykiem, hummusem, pomidorami i kiełkami oraz zapiekanego z serem brie, bekonem i pomidorem. Bułka z tak sycącym nadzieniem to koszt około 12/15zł za sztukę. Wersja bardziej oszczędna to bajgel z serem creem cheese za około 7zł. W karcie oprócz bajgli można znaleźć jeszcze zupy, sałatki czy wrapy oraz wszelkie napoje, w tym alkohole.
    W niedzielę udało się nam wstać dość wcześnie i na śniadaniu zjawiliśmy się już około 10tej. Lokal powoli się zapełniał, ale jeszcze w trakcie pustki udało mi się pobiegać z aparatem, od stolika do stolika, ustawiając samowyzwalacz :) Kelnerzy z cierpliwością znosili to zamieszanie :) Jednak, jak tylko podano mojego bajgla, to A. musiał przejąć pałeczkę. Bułka dała się kulturalnie zjeść, choć jak zobaczyłam jej rozmiar zastanawiałam się jak i czy będę w stanie tak szeroko otworzyć buzię. Szybko jednak po bajglu nie zostało ani śladu. Był bardzo smaczny. Nie jadłam jeszcze nigdy hummusu (lub nic mi o tym nie wiadomo) więc spróbowanie tego specyfiku było dla mnie miłym doświadczeniem. Dla A. wybór sera brie w połączeniu z bekonem również nie był standardowym i może dla tego ... cytuję... "dupy nie urywał" :)
    Mi smakowało, A. może trochę mniej - każdy musi ocenić sam. Polecam wybrać się do Bagelmama.
 



















 

poniedziałek, 24 września 2012

Alternatywa (z) pełną gębą - Głodne Kawałki

    Z dala od Rynku, z dala od Kazimierza, z dala od centrum, na Salwatorze mieści się alternatywna knajpka Głodne Kawałki. Jedynym znakiem rozpoznawczym mówiącym przechodniom, że warto tam zajrzeć, jest przyklejony w oknie kawałek taśmy papierowej z małym napisem glodnekawalki.com. No może nie jest to jedyna zachęta. Może jest to tylko świadectwo, że cztery małe stoliki w pomieszczeniu około 20m2 są miejscem, gdzie można zjeść pyszne śniadanie. Dokładny adres lokalu to ul. Kraszewskiego 16 (róg Salwatorskiej). TAK !!! Tam się wchodzi, zamawia, zasiada i je!!!
    Lista tego, co aktualnie znajduje się w ofercie, wisi na ścianie obok baru. Poszczególne dania czy napoje wypisano na kawałkach taśmy papierowej lub na papierowych talerzach przyklejonych kawałkami taśmy papierowej do ściany.
    Każdy tego typu lokal - alternatywny, jakby na to nie patrzeć - musi mieć swoją historię, swoją filozofię, swoją duszę. Tutaj mottem jest uwielbienie dla tego co zdrowe, naturalne i sezonowe. Do tego na stronie głodnych kawałków, w zakładce "co i jak", dumnie prezentuje się zdjęcie surowego kurczaka obdartego z piór, pod którym burzliwe komentarze rozstrzygają czy jest to prowokacja, czy też rewelacja. Alternatywę na dobre pieczętuje fakt, że w niedzielę lokal jest nieczynny, bo właściciele spędzają go w domu, na swoich zajęciach. Jednym słowem miejsce jest niesamowite.
    Na szczęście gdy przyjechaliśmy tam około 13:00 było gdzie siąść. Mogło być z tym różnie, bo jak pisałam stoliki są tylko cztery :) Choć, podobno gdy świeci słońce i panuje piękna aura, można zasiąść przy stoliku na zewnątrz. Akurat w sobotę śniadanie składało się z kanapki american dream z serem kozim, kurkami, tymiankiem i rukolą, z jogurtu naturalnego z daktylami, winogronami, słonecznikiem i płatkami, z chałki i konfitury śliwkowej oraz gruszkowej i z kawy. Całość w cenie 20zł. Jak dla nas różnorodność śniadania okazała się wielka, więc zamówiliśmy jeden zestaw na spółkę. Okazało się, że takim zestawem można spokojnie w dwie osoby najeść się do woli. Wszystko do tego było nieziemsko pyszne i wprawiło nas w cudowny humor. Moim faworytem została chałka z konfiturą z gruszek z kardamonem... mmmm.... mniam...
 




















 

piątek, 21 września 2012

Obiad z deserem - Marchewka z groszkiem

    Od placu Wolnica, w stronę kładki Bernatki na Wiśle, biegnie ulica Mostowa. Tam właśnie postanowiliśmy skierować nasze kroki pewnego głodnego popołudnia. Chcieliśmy zjeść coś taniego w przyjemnej atmosferze. Właśnie na Mostowej, bliżej placu Wolnica niż kładki Bernatki, znaleźliśmy restaurację o nazwie Marchewka z groszkiem. Nazwa dość ciekawa, która na dodatek przywodzi mi na myśl smak gotowanej  marchewki, doprawionej cynamonem (bez groszku), robionej przez moją mamę (Mamo zrób mi kiedyś tę marchewkę !!!).
    W środku lokalu znajduje się kilka sal, gdzie stoją duże stoliki dla gości. Wszystko utrzymane jest w klimacie starego mieszkania w kamienicy. Ściany pomalowano na kolor marchewkowy i groszkowy. Na nich wiszą obrazki z ramkach, kwietniki z pnącymi kwiatami doniczkowymi, czy starodawne lampy. Siedząc przy stoliku i spoglądając na ulicę pogrążoną w jesiennym półmroku, miałam wrażenie, że na zewnątrz jest przeraźliwie zimno, a w środku, tu gdzie siedzimy, panuje przyjemne i bezpieczne ciepło.
    Po zaglądnięciu w kartę dań okazało się, że Marchewka z groszkiem oferuje nie tylko dania obiadowe, ale również śniadania. Wśród nich np jajecznica z dodatkami, kanapki na ciepło, tosty czy omlety. Wszystko średnio po 8zł. My, będąc tam w porze obiadowej zamówiliśmy dwie zupy, barszcz z uszkami i krem z marchewki i groszku, sałatkę z marynowanym kurczakiem i kiełkami oraz makaron z polędwicą i szpinakiem. Te oraz inne dania obiadowe to koszt w granicach 18zł.
    Ja byłam bardzo głodna, więc jak tylko na stoliku pojawiły się zupy, zaczęłam pałaszować. Niestety moja zupa okazała się letnia. A letni barszcz nie jest zbyt apetyczny. I co teraz??? A. zajadał swój krem, mój brzuch domagał się wypełnienia... postanowiłam, że nie będę czekać na podgrzanie zupy, tylko zwrócę uwagę kelnerce, jak będzie zabierać talerz. Tak też zrobiłam. Oczywiście dowiedziałam się, że gdybym powiedziała wcześniej nie byłoby problemu z podgrzaniem. Nie wątpię w to. Jedyne w co wątpię to przyjemność patrzenia jak A. delektuje się swoją zupą, podczas gdy moja się podgrzewa, potem jedzenie w pośpiechu, żeby sytuacja się nie odwróciła.
   Drugie dania były dużo smaczniejsze. Moja sałatka miała lekko za dużo sosu musztardowego, ale ja przyzwyczajona jestem do sałatek bez sosu więc może dlatego zwróciłam na to uwagę.
    Tak siedząc, rozmawiając, patrząc przez okno na padający deszcz i czasem podsłuchując rozmów innych gości zgodziliśmy się z A., że potrzebujemy deseru. Kelnerka poleciła nam ciasto marchewkowe (jak już wszystko jest takie marchewkowe to czemu nie???) oraz racuchy. Ciasto dla mnie, racuchy dla drugiego żarłoka :)
    Po podaniu deserów okazało się, że porcje są gigantyczne. Moje ciasto było ogromne a racuchy A. były trzy i to gigantycznych rozmiarów. Szczerze mówiąc po tym deserze zapomniałam o incydencie związanym z zupą i z lokalu wyszłam pokrzepiona i w dobrym humorze.