piątek, 21 września 2012

Obiad z deserem - Marchewka z groszkiem

    Od placu Wolnica, w stronę kładki Bernatki na Wiśle, biegnie ulica Mostowa. Tam właśnie postanowiliśmy skierować nasze kroki pewnego głodnego popołudnia. Chcieliśmy zjeść coś taniego w przyjemnej atmosferze. Właśnie na Mostowej, bliżej placu Wolnica niż kładki Bernatki, znaleźliśmy restaurację o nazwie Marchewka z groszkiem. Nazwa dość ciekawa, która na dodatek przywodzi mi na myśl smak gotowanej  marchewki, doprawionej cynamonem (bez groszku), robionej przez moją mamę (Mamo zrób mi kiedyś tę marchewkę !!!).
    W środku lokalu znajduje się kilka sal, gdzie stoją duże stoliki dla gości. Wszystko utrzymane jest w klimacie starego mieszkania w kamienicy. Ściany pomalowano na kolor marchewkowy i groszkowy. Na nich wiszą obrazki z ramkach, kwietniki z pnącymi kwiatami doniczkowymi, czy starodawne lampy. Siedząc przy stoliku i spoglądając na ulicę pogrążoną w jesiennym półmroku, miałam wrażenie, że na zewnątrz jest przeraźliwie zimno, a w środku, tu gdzie siedzimy, panuje przyjemne i bezpieczne ciepło.
    Po zaglądnięciu w kartę dań okazało się, że Marchewka z groszkiem oferuje nie tylko dania obiadowe, ale również śniadania. Wśród nich np jajecznica z dodatkami, kanapki na ciepło, tosty czy omlety. Wszystko średnio po 8zł. My, będąc tam w porze obiadowej zamówiliśmy dwie zupy, barszcz z uszkami i krem z marchewki i groszku, sałatkę z marynowanym kurczakiem i kiełkami oraz makaron z polędwicą i szpinakiem. Te oraz inne dania obiadowe to koszt w granicach 18zł.
    Ja byłam bardzo głodna, więc jak tylko na stoliku pojawiły się zupy, zaczęłam pałaszować. Niestety moja zupa okazała się letnia. A letni barszcz nie jest zbyt apetyczny. I co teraz??? A. zajadał swój krem, mój brzuch domagał się wypełnienia... postanowiłam, że nie będę czekać na podgrzanie zupy, tylko zwrócę uwagę kelnerce, jak będzie zabierać talerz. Tak też zrobiłam. Oczywiście dowiedziałam się, że gdybym powiedziała wcześniej nie byłoby problemu z podgrzaniem. Nie wątpię w to. Jedyne w co wątpię to przyjemność patrzenia jak A. delektuje się swoją zupą, podczas gdy moja się podgrzewa, potem jedzenie w pośpiechu, żeby sytuacja się nie odwróciła.
   Drugie dania były dużo smaczniejsze. Moja sałatka miała lekko za dużo sosu musztardowego, ale ja przyzwyczajona jestem do sałatek bez sosu więc może dlatego zwróciłam na to uwagę.
    Tak siedząc, rozmawiając, patrząc przez okno na padający deszcz i czasem podsłuchując rozmów innych gości zgodziliśmy się z A., że potrzebujemy deseru. Kelnerka poleciła nam ciasto marchewkowe (jak już wszystko jest takie marchewkowe to czemu nie???) oraz racuchy. Ciasto dla mnie, racuchy dla drugiego żarłoka :)
    Po podaniu deserów okazało się, że porcje są gigantyczne. Moje ciasto było ogromne a racuchy A. były trzy i to gigantycznych rozmiarów. Szczerze mówiąc po tym deserze zapomniałam o incydencie związanym z zupą i z lokalu wyszłam pokrzepiona i w dobrym humorze.






















 
   
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz