sobota, 15 września 2012

z okazji bezokazji - Jarema

    Plan na piątkowe popołudnie zakładał wizytę na placu Matejki. Nigdy nie byliśmy tam w żadnej restauracji. Nie jest to również miejsce bardzo często przez nas odwiedzane, choć to przecież samo centrum miasta. Wiem natomiast, że jest tam parę lokali, które można by, a nawet należałoby, zwiedzić. Plusem jest też możliwość zaparkowania tam samochodu, co szczególnie w piątkowe popołudnie, liczy się podwójnie, gdy padasz ze zmęczenia a w żołądku dziura :)
    Wjeżdżając na plac zauważyłam cztery lokale. Nie mieliśmy żadnego konkretnego na oku, więc z czterech wybraliśmy restaurację z daniami kresowej kuchni polskiej, o nazwie Jarema.
   Lokal urządzony w stylu starego dworku, poroża i wypchane ptaki na ścianach, komody i kredensy z zastawą pod ścianami, a w oknie wystawka z wielkim, wiejskim chlebem i świeżymi warzywami. Do tego wszystkiego Panie kelnerki ubrane w zwiewne sukienki wyciągnięte z garderoby Zosi z Pana Tadeusza :)
   Gdy podano nam menu, okazało się ono bardzo bogate. Od zup, przez dania z mięs, ryb i dziczyzny. Obecnie dostępne jest również menu sezonowe z grzybami w roli głównej. Więcej na ten temat na stronie internetowej restauracji www.jarema.pl, gdzie można również znaleźć zdjęcia i ofertę dla grup zorganizowanych. Jedyne czego na stronie nie można znaleźć to ceny potraw. Ja, gdy je zobaczyłam w menu w lokalu, lekko zaniemówiłam. Danie główne to koszt w granicach 35 zł. Dodatki dodatkowe 10zł. Herbata 9zł!!! Wynika z tego, że jedna osoba zje tu za cenę około 60zł. To niestety drogo.
   W pierwszym odruchu po zobaczeniu cen odezwał się we mnie krakowski centuś (przepraszam za szerzenie stereotypów ale sama w jeden wpadłam :) i zamówiłam miskę pierogów ze szpinakiem w cenie "jedynych" 18zł. A. który niezbyt przejął się kosztami, zamówił swojski gulasz cielęcy ze śmietaną i kopytkami. No i do tego dwie drogocenne herbaty.
    W oczekiwaniu na zamówienie kelnerka podała nam przystawkę tj. słony twarożek z rzodkiewką i chlebem. Nie zaprzeczę, wszystko było bardzo ładnie podane, na porcelanowej, białej zastawie. Jak w dworku szlacheckim. Przyczepię się jednak kolejny raz do herbaty. Spodziewałam się, że dostaniemy do picia wykwintną mieszankę zamkniętą w woreczku do parzenia. Tymczasem podano nam zwykłą herbatę Lipton w saszetce. Komentarz tutaj jest chyba zbędny.
    Popijając więc Liptona, czekaliśmy na dania. Dość długo, zważywszy, że w lokalu nie było nikogo oprócz nas i jednego obcokrajowca. Ja pierogi dostałam pierwsza, a A. dalej czekał na swoje danie (co w wykwintnej restauracji nie jest chyba dopuszczalne - tak mi się zdaję). Gdy jednak gulasz pojawił się na stole, wyglądał dokładnie tak, jak można by się spodziewać po wykwintnej restauracji tj było go malutko a wielki talerz, na którym był podany potęgował jeszcze to wrażenie :)
    Dobrze, że moich szpinakowych pierogów było 10 i były całkiem spore i smaczne (pomijając fakt, że pływały w oleju) więc jakoś udało nam się zapełnić żołądki.
    Po wizycie w restauracji Jarema trochę żałuje, że właśnie to miejsce na placu Matejki zwiedziliśmy jako pierwsze. Jeśli miałabym kiedykolwiek pójść tam jeszcze raz, na pewno byłoby to z jakiejś okazji, a nie tak w dzień "powszedni". Choć, z drugiej strony miejsc idealnych na specjalne okazje jest w Krakowie mnóstwo i niekoniecznie trzeba wybierać te mniej idealne.
 



















 
    
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz