Naszą przygodę z sushi w
Krakowie zaczęliśmy dawno temu odwiedzając Edo
Sushi. Po pewnym czasie podzieliliśmy
opinię, że to najlepsza tego typu knajpa w mieście i bardzo długo nie
chodziliśmy na sushi nigdzie indziej. Nadszedł w końcu czas by odwiedzić inne
restauracje serwujące to oryginalne, japońskie danie. Poszliśmy do Fugu, które
mieści się na rogu ulic Wawrzyńca i Dajwór. Do odwiedzenia tego miejsca
zainspirowała nas ta sama osoba, która wcześniej poleciła nam Edo.
Po wejściu do knajpki bardzo
uderzył mnie plastik, który zewsząd mnie otoczył. Wystrój niby przyjemny jednak
panele podłogowe, lampy z Ikei oraz wielkie kolorowe plakaty na ścianach wydały
mi się wymuszone i jakby tylko udawały przytulność. Sytuację uratowały mile
wyglądające, kolorowe poduszki ułożone w siedzisko na parapecie okna oraz duża
figurka uśmiechniętego Buddy stojąca na stoliku obok. To właśnie ten stolik
wybraliśmy spośród wszystkich, a mieliśmy w czym wybierać bo byliśmy sami w
lokalu.
Gdy już obfotografowałam
Buddę kelner podał nam menu i powiedział kilka słów o specjalności restauracji
tj. metodzie przygotowania potraw "sous-vide" polegającej na gotowaniu w stałej
temperaturze pakowanych próżniowo produktów: mięs czy ryb. Choć wszystko to
brzmiało kusząco i zachwalało delikatność smaków wydobywanych z potraw
oryginalną metodą przyrządzania my przyszliśmy tam żeby zjeść sushi.
Po chwili zastanowienia
wybraliśmy mały, standardowy zestaw rolek (36zł) oraz dwie zupy: krem rybny z
pieczonym czosnkiem i kurkumą (17zł) oraz rosół z kaczki w aromacie świeżego
imbiru z dodatkiem makaronu udon i grzybów shitake (14zł).
Dania z głównej karty dań,
które można było wybrać to m.in. makrela smażona w cieście ryżowym z selerem
naciowym i kimchi (39zł), filet z kaczki marynowany w winie mirin i trawie
cytrynowej, smażony na oliwie sezamowej (39zł), żeberka duszone w zielonym curry
z syropem klonowym (36zł). Zastanawiam się tylko jak wprowadzić w życie
gotowanie w próżniowym opakowaniu dania, które jest smażone...
Gdy wzięłam do ust pierwszy
łyk zupy, kremu rybnego, który miał dość gęstą konsystencję oraz czerwony kolor
od razu pomyślałam o... paprykarzu szczecińskim. Tego specjału nie jadłam już od
wieków jednak myślę, że każdy jest w stanie rozpoznać ten smak wszędzie, o
każdej porze i z zawiązanymi oczami. No i ten czerwony kolor...
Druga zupa wydała mi się
zbyt imbirowa w smaku ale może to jedynie dlatego, że paprykarz zagościł na
dobre w moich kubkach smakowych.
Niestety, nie było to
jeszcze najgorsze co zjedliśmy w tej restauracji. Sushi, które nam podano było
zrobione z ryżu ugotowanego na sypko. Aż dziwne, że nie rozleciało się za
pierwszym sięgnięciem pałeczkami. Gdy posmakowałam pierwszej rolki,
przyzwyczajona do doznań, które daje mi Edo oczekiwałam lekko ciepłego,
kleistego ryżu. Zamiast tego poczułam niestety zimne i dość twarde ziarenka.
Z ciężkim sercem płaciłam za
te "pyszności". O zawał o mały włos nie przyprawiło mnie jeszcze małe
zamieszanie z terminalem płatniczym do karty. Terminal ten niespodziewanie
wypluł z siebie wydruk opatrzony w kwotę inną niż na moim rachunku. Na szczęście
okazało się tylko tyle, że przez przypadek przyciśnięto niewłaściwy guzik i
terminal oddał historię poprzedniej transakcji.
Nie wiem czy to źle, czy
dobrze, że nie skusiliśmy się na danie przyrządzone metodą "sous-vide" bo trzeba
przyznać kelner od samego początku namawiał nas właśnie na to. Kto wie... może
wtedy sprawy i smaki potoczyły by się zupełnie inaczej. Z tego względu, jak
również biorąc pod uwagę fakt, że obiecałam osobie, która polecała i próbowała
"sous-vide", że nie odpuszczę nie stawiam kreski na Fugu Sushi. Jeszcze nas tam
kiedyś zobaczą i mam nadzieję, że będą nas chcieli wpuścić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz