wtorek, 30 października 2012

Paprykarz w płynie - Fugu Sushi

    Naszą przygodę z sushi w Krakowie zaczęliśmy dawno temu odwiedzając Edo Sushi. Po pewnym czasie podzieliliśmy opinię, że to najlepsza tego typu knajpa w mieście i bardzo długo nie chodziliśmy na sushi nigdzie indziej. Nadszedł w końcu czas by odwiedzić inne restauracje serwujące to oryginalne, japońskie danie. Poszliśmy do Fugu, które mieści się na rogu ulic Wawrzyńca i Dajwór. Do odwiedzenia tego miejsca zainspirowała nas ta sama osoba, która wcześniej poleciła nam Edo.
    Po wejściu do knajpki bardzo uderzył mnie plastik, który zewsząd mnie otoczył. Wystrój niby przyjemny jednak panele podłogowe, lampy z Ikei oraz wielkie kolorowe plakaty na ścianach wydały mi się wymuszone i jakby tylko udawały przytulność. Sytuację uratowały mile wyglądające, kolorowe poduszki ułożone w siedzisko na parapecie okna oraz duża figurka uśmiechniętego Buddy stojąca na stoliku obok. To właśnie ten stolik wybraliśmy spośród wszystkich, a mieliśmy w czym wybierać bo byliśmy sami w lokalu.
    Gdy już obfotografowałam Buddę kelner podał nam menu i powiedział kilka słów o specjalności restauracji tj. metodzie przygotowania potraw "sous-vide" polegającej na gotowaniu w stałej temperaturze pakowanych próżniowo produktów: mięs czy ryb. Choć wszystko to brzmiało kusząco i zachwalało delikatność smaków wydobywanych z potraw oryginalną metodą przyrządzania my przyszliśmy tam żeby zjeść sushi.
    Po chwili zastanowienia wybraliśmy mały, standardowy zestaw rolek (36zł) oraz dwie zupy: krem rybny z pieczonym czosnkiem i kurkumą (17zł) oraz rosół z kaczki w aromacie świeżego imbiru z dodatkiem makaronu udon i grzybów shitake (14zł).
    Dania z głównej karty dań, które można było wybrać to m.in. makrela smażona w cieście ryżowym z selerem naciowym i kimchi (39zł), filet z kaczki marynowany w winie mirin i trawie cytrynowej, smażony na oliwie sezamowej (39zł), żeberka duszone w zielonym curry z syropem klonowym (36zł). Zastanawiam się tylko jak wprowadzić w życie gotowanie w próżniowym opakowaniu dania, które jest smażone...
    Gdy wzięłam do ust pierwszy łyk zupy, kremu rybnego, który miał dość gęstą konsystencję oraz czerwony kolor od razu pomyślałam o... paprykarzu szczecińskim. Tego specjału nie jadłam już od wieków jednak myślę, że każdy jest w stanie rozpoznać ten smak wszędzie, o każdej porze i z zawiązanymi oczami. No i ten czerwony kolor...
    Druga zupa wydała mi się zbyt imbirowa w smaku ale może to jedynie dlatego, że paprykarz zagościł na dobre w moich kubkach smakowych.
    Niestety, nie było to jeszcze najgorsze co zjedliśmy w tej restauracji. Sushi, które nam podano było zrobione z ryżu ugotowanego na sypko. Aż dziwne, że nie rozleciało się za pierwszym sięgnięciem pałeczkami. Gdy posmakowałam pierwszej rolki, przyzwyczajona do doznań, które daje mi Edo oczekiwałam lekko ciepłego, kleistego ryżu. Zamiast tego poczułam niestety zimne i dość twarde ziarenka.
    Z ciężkim sercem płaciłam za te "pyszności". O zawał o mały włos nie przyprawiło mnie jeszcze małe zamieszanie z terminalem płatniczym do karty. Terminal ten niespodziewanie wypluł z siebie wydruk opatrzony w kwotę inną niż na moim rachunku. Na szczęście okazało się tylko tyle, że przez przypadek przyciśnięto niewłaściwy guzik i terminal oddał historię poprzedniej transakcji.
    Nie wiem czy to źle, czy dobrze, że nie skusiliśmy się na danie przyrządzone metodą "sous-vide" bo trzeba przyznać kelner od samego początku namawiał nas właśnie na to. Kto wie... może wtedy sprawy i smaki potoczyły by się zupełnie inaczej. Z tego względu, jak również biorąc pod uwagę fakt, że obiecałam osobie, która polecała i próbowała "sous-vide", że nie odpuszczę nie stawiam kreski na Fugu Sushi. Jeszcze nas tam kiedyś zobaczą i mam nadzieję, że będą nas chcieli wpuścić.
 















 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz