niedziela, 7 października 2012

Nudle - nasza nowa miłość - Yellow Dog

    Od czego by tu zacząć? Może od tego, że gdy jeden ze znajomych zapytał mnie kiedyś czy byłam w restauracji Yellow Dog, odpowiedziałam, że nie. Wtedy dowiedziałam się, że muszę koniecznie tam iść, bo mają dobre jedzenie i nie jest drogo. Do tego podają kuchnię azjatycką i można posmakować wielu pysznych rzeczy.
    Za radą znajomego, w weekend, wybraliśmy się właśnie do Yellow Dog'a, na ulicę Krupniczą, by po górskiej, sobotniej wycieczce, z dziurami w brzuchach, zjeść coś pysznego.
    Gdy weszliśmy do lokalu, wnętrze wydało się bardzo przyjazne. Wielkie, przeszklone drzwi i witryna wyglądały na ulicę, skąd wpadało do środka dużo światła. Na szybach, naklejone logo oraz figurka żółtego psa z głową w betonie, przyciągała uwagę.
    Po wejściu, wybraniu stolika i rozgoszczeniu się w miłej przestrzeni, dostaliśmy menu, które za razem spełniało funkcję podkładki na stolik. Muszę powiedzieć, że jest to bardzo sprytny zabieg ,bo nawet po wybraniu i zamówieniu dań, można było cały czas zagłębiać się w menu czytając i wybierając potrawy, które będzie się jadło następnym razem. Ja już wiem co to będzie :).
    O menu mogę powiedzieć jeszcze tyle, że jest ono mocno zuchwałe. Nie w negatywnym sensie. Każde danie w karcie ma swój opis, który pokrótce wyjaśnia historię, skład i sposób jego przyrządzenia. W każdym, prawie, opisie można przeczytać stwierdzenia jak: ten smak można poznać jedynie w Tajlandii lub Yellow Dog'u, specjalna receptura dania dostępna tylko w Singapurze lub w Yellow Dog'u i takie tam podobne. Po przeczytaniu tych wszystkich opisów, miałam pewne obawy, ale już teraz, po fakcie skosztowania, muszę przyznać, że krakowianie mają szczęście, że Yellow Dog jest u nich w mieście :)   
   W restauracji Yellow Dog króluje nowoczesna kuchnia azjatycka. Właścicielami jest małżeństwo kucharzy. Ona Polka, on pochodzący z Singapuru, poznali się w Londynie, gdzie wspólnie pracowali. Gdy zdradziliśmy kelnerom, że jesteśmy w takim miejscu po raz pierwszy, i że nie wiemy co wybrać, żeby nie mieć niemiłych, smakowych niespodzianek, polecono nam Wonton Mee z sekcji nudle oraz kurczaka Tikka Masala z sekcji ryże. Oprócz tych sekcji, gdzie dania kosztują około 24zł, mogliśmy wybierać z przystawek, deserów i różnych napojów. Zaufaliśmy jednak radom kelnerów i nie zawiedliśmy się wcale.
    Dania trafiły na nasz stolik bardzo szybko. Do moich nudli z cienkim makaronem jajecznym oraz pierożkami nadziewanymi krewetkami, kurczakiem, marchewką  i szczypiorkiem podano pałeczki i śmieszną dużą łyżkę. Zapytałam kelnera, jak należy się tym wszystkim obsługiwać. Na odsiecz przybyła mi sama Pani Właścicielka. Wyjaśniła, że makaron oraz pierożki je się pałeczkami, a bulion wypija śmieszną łyżką, i że nie ma wstydu jak się trochę przy tym ochlapię, bo nudle mają to do siebie, że ochlapać się trzeba :) Po tych instrukcjach zrobiło mi się bardzo miło i zupełnie nie przejmowałam się pakowaniem makaronu do ust pałeczkami. Smak dania okazał się wyśmienity. Bulion był wyrazisty ale nie zbyt ciężki, makaron delikatny. Hitem jak dla mnie były pierożki i ich farsz. Krewetki, kurczak, marchewka i szczypiorek - ta mieszanka powaliła mnie na kolana! 
    Daniem A. był kurczak w curry inspirowany przepisem słynnego indyjskiego kucharza. Był podobno dość ostry, ale wyrazisty i smaczny. Podano go z jaśminowym ryżem oraz chrupkim pappadum (rodzajem cienkiego, chrupkiego placka).
    Gdy skończyliśmy, Pani Właścicielka podeszła, żeby zapytać czy wszystko nam smakowało. Z czystym sercem przyznałam, że tak. Przyznałam też, że zdjęcia, które robimy trafią razem z opisem miejsca na knajpianego bloga. Tak wywiązała się bardzo miła rozmowa. Pani Właścicielka opowiedziała nam parę słów o kuchni azjatyckiej, o pochodzeniu nazwy lokalu, która wzięła się od przezwiska jej męża, o tym, że nazwa ta powoduje postrach wśród sąsiadów, bo niektórzy z nich są przekonani, że ona i jej mąż podają jako przysmak psie mięso :). Dodatkowo zachęciła nas mocno do zamówienia deseru, bo wspólnie zastanawialiśmy się, że restauracje orientalne kojarzą się zazwyczaj z pieczonym bananem. W Yellow Dog'u można, między innymi, dostać sernik o smaku zielonej herbaty polany sosem z hibiskusa lub tartę z nadzieniem o smaku MISO. Dla mnie sernik, dla A. tarta. Zazwyczaj smak MISO to słony smak zupy bulionowej z glonami, tofu lub grzybami. Właściciele, kiedyś zaeksperymentowali  i tak powstał autorski przepis na pyszną tartą. Sernik podobno wziął się z eksperymentu. Oba desery smakowały nieziemsko.  Nie wiem tylko czy się nie uzależniłam, bo nie mogę przestać myśleć kiedy znowu odwiedzimy Yellow Dog'a
 


















 
 
 
   
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz