Ten weekend nie był udany jeśli chodzi o podboje krakowskich lokali.
Nie dlatego, że trafiliśmy gdzieś, gdzie było ponuro. Po prostu nie wyszłyśmy
nigdzie. Jesteśmy chorzy. I nawet dobrze się składa bo ja przecież mam do
wyjawienia pewna tajemnicę. Pisałam o NapNap, teraz napiszę o Szafran Café,
drugim, bardzo przyjemnym miejscu, które odwiedziliśmy minionego weekendu na
śniadanie.
Szafran Café mieści się na rogu ulic Miodowej i Estery. Nam to
skrzyżowanie kojarzy się z opuszczaniem Kazimierza bo tamtędy wracamy do domu po
wszelkiego rodzaju spotkaniach, imprezach i posiadówkach. Okazuje się, że nawet
opuszczając Kazimierz trzeba mieć oczy szeroko otwarte bo można natrafić na tak
przyjemne miejsca jak Szafran.
Knajpka zajmuje dwa pomieszczenia. W pierwszym stoi bar i kilka
wysokich krzeseł. W drugim, bardzo malutkim ale przytulnym, są stoliki dla
gości. Kolorowe poduszki rzucone na krzesła, białe, koronkowe serwetki na
stolikach i stare pocztówki przyklejone na ściany tworzą klimat wiejskiej izby,
w której wszystko dobrze smakuje i pachnie. Jesteśmy, oczywiście, w mieście więc
wielkie okna wychodzą na Kazimierz i nawet w zimie wpuszczają do wnętrza dużo
dziennego światła.
Aby zamówić śniadania udaliśmy się do baru. Tu wrażenia, które opisałam
powyżej zderzyły się dość mocno z .... Fritz-Kolą, ostatnio bardzo modnym
napojem, który królował na półkach baru. To zderzenie tradycyjności i
nowoczesności skłoniło mnie do spróbowania modnego napoju. Do jedzenia
zamówiliśmy zestaw śniadaniowy z wędliną, serem żółtym, pomidorem, ogórkiem,
cebulką, pieczywem i kawą (12zł) oraz kanapkę, a raczej bułkę również z wędliną,
serem żółtym, pomidorem i szczypiorkiem zamiast cebuli (6zł).
Na początek zabrałam się za próbowanie słynnej Fritz-Koli. Ponoć jej
przewaga nad “zwykłą” colą to aż 25mg kofeiny na 100ml napoju. Do tego jest też
mniej słodka. Hmmm... nie wiem co mnie natknęło. Jest środek zimy a ja popijam
gazowany napój ze szklanki w połowie wypełnionej lodem... brrrr... próbowanie
Fritz-Koli przesuwam na lato, szczególnie, że ma wiele smaków, odmian i kolorów.
Może wtedy dam się wykazać również Coca Coli, Pepsi i może Hoop Coli :) A
tymczasem, z zamarzniętym językiem, zamówiłam gorącą herbatę “Indian Breakfast”
i to, na szczęście, pozwoliło mojej szczęce zacząć się otwierać na nowo.
Otwierająca się szczęka bardzo mi się przydała w konsumpcji świeżej i
chrupkiej bułeczki, która wylądowała przede mną gdy pan kelner podał nam
śniadania. A. dostał swój zestaw i od razu rozpoczął komponowanie kanapek oraz
układanie dziwnych wzorów z krążków cebuli i pomidora. Ja pomagałam mu przy tym
podjadając ogórki. Nawet się nie spostrzegliśmy kiedy wszystko się pokończyło a
my wcale nie mieliśmy ochoty wychodzić. Postanowiłam więc zapytać o desery, bo
ciepła kawa i herbata, które się nam jeszcze nie skończyły aż prosiły się o słodki
dodatek. Do wyboru dostałam tort czekoladowy i specjalność lokalu, szarlotkę z
bezą i bita śmietaną. Po głębszym zastanowieniu i ocenieniu możliwości naszych
żołądków zamówiliśmy kawałek szarlotki. Ciasto było tak pięknie podane, z
zawijasami sosu czekoladowego i cząstkami jabłek z maleńkimi dziurkami, że nie
mogliśmy się oprzeć robieniu zdjęć i nie chcieliśmy nic burzyć widelcami. Gdy
już się przemogliśmy okazało się, że szarlotka jest bardzo pyszna a beza
idealnie słodka.
Po tak przyjemnym śniadaniu cały wolny, weekendowy dzień był bardzo
udany. Bo jak nie cieszyć się z życia kiedy brzuszek jest pełen
pyszności?
kawa wygląda bardzo zachęcająco:) muszę zdecydowanie odwiedzić Kazimierz!
OdpowiedzUsuńkawa i szarlotka podane przepięknie! odwiedzę :)
OdpowiedzUsuń