niedziela, 27 stycznia 2013

Sama przyjemność - Szafran Cafe

    Ten weekend nie był udany jeśli chodzi o podboje krakowskich lokali. Nie dlatego, że trafiliśmy gdzieś, gdzie było ponuro. Po prostu nie wyszłyśmy nigdzie. Jesteśmy chorzy. I nawet dobrze się składa bo ja przecież mam do wyjawienia pewna tajemnicę. Pisałam o NapNap, teraz napiszę o Szafran Café, drugim, bardzo przyjemnym miejscu, które odwiedziliśmy minionego weekendu na śniadanie.
    Szafran Café mieści się na rogu ulic Miodowej i Estery. Nam to skrzyżowanie kojarzy się z opuszczaniem Kazimierza bo tamtędy wracamy do domu po wszelkiego rodzaju spotkaniach, imprezach i posiadówkach. Okazuje się, że nawet opuszczając Kazimierz trzeba mieć oczy szeroko otwarte bo można natrafić na tak przyjemne miejsca jak Szafran.
    Knajpka zajmuje dwa pomieszczenia. W pierwszym stoi bar i kilka wysokich krzeseł. W drugim, bardzo malutkim ale przytulnym, są stoliki dla gości. Kolorowe poduszki rzucone na krzesła, białe, koronkowe serwetki na stolikach i stare pocztówki przyklejone na ściany tworzą klimat wiejskiej izby, w której wszystko dobrze smakuje i pachnie. Jesteśmy, oczywiście, w mieście więc wielkie okna wychodzą na Kazimierz i nawet w zimie wpuszczają do wnętrza dużo dziennego światła.
    Aby zamówić śniadania udaliśmy się do baru. Tu wrażenia, które opisałam powyżej zderzyły się dość mocno z .... Fritz-Kolą, ostatnio bardzo modnym napojem, który królował na półkach baru. To zderzenie tradycyjności i nowoczesności skłoniło mnie do spróbowania modnego napoju. Do jedzenia zamówiliśmy zestaw śniadaniowy z wędliną, serem żółtym, pomidorem, ogórkiem, cebulką, pieczywem i kawą (12zł) oraz kanapkę, a raczej bułkę również z wędliną, serem żółtym, pomidorem i szczypiorkiem zamiast cebuli (6zł).
    Na początek zabrałam się za próbowanie słynnej Fritz-Koli. Ponoć jej przewaga nad “zwykłą” colą to aż 25mg kofeiny na 100ml napoju. Do tego jest też mniej słodka. Hmmm... nie wiem co mnie natknęło. Jest środek zimy a ja popijam gazowany napój ze szklanki w połowie wypełnionej lodem... brrrr... próbowanie Fritz-Koli przesuwam na lato, szczególnie, że ma wiele smaków, odmian i kolorów. Może wtedy dam się wykazać również Coca Coli, Pepsi i może Hoop Coli :) A tymczasem, z zamarzniętym językiem, zamówiłam gorącą herbatę “Indian Breakfast” i to, na szczęście, pozwoliło mojej szczęce zacząć się otwierać na nowo.
    Otwierająca się szczęka bardzo mi się przydała w konsumpcji świeżej i chrupkiej bułeczki, która wylądowała przede mną gdy pan kelner podał nam śniadania. A. dostał swój zestaw i od razu rozpoczął komponowanie kanapek oraz układanie dziwnych wzorów z krążków cebuli i pomidora. Ja pomagałam mu przy tym podjadając ogórki. Nawet się nie spostrzegliśmy kiedy wszystko się pokończyło a my wcale nie mieliśmy ochoty wychodzić. Postanowiłam więc zapytać o desery, bo ciepła kawa i herbata, które się nam jeszcze nie skończyły aż prosiły się o słodki dodatek. Do wyboru dostałam tort czekoladowy i specjalność lokalu, szarlotkę z bezą i bita śmietaną. Po głębszym zastanowieniu i ocenieniu możliwości naszych żołądków zamówiliśmy kawałek szarlotki. Ciasto było tak pięknie podane, z zawijasami sosu czekoladowego i cząstkami jabłek z maleńkimi dziurkami, że nie mogliśmy się oprzeć robieniu zdjęć i nie chcieliśmy nic burzyć widelcami. Gdy już się przemogliśmy okazało się, że szarlotka jest bardzo pyszna a beza idealnie słodka.
    Po tak przyjemnym śniadaniu cały wolny, weekendowy dzień był bardzo udany. Bo jak nie cieszyć się z życia kiedy brzuszek jest pełen pyszności?







 
 


















2 komentarze:

  1. kawa wygląda bardzo zachęcająco:) muszę zdecydowanie odwiedzić Kazimierz!

    OdpowiedzUsuń
  2. kawa i szarlotka podane przepięknie! odwiedzę :)

    OdpowiedzUsuń