W mojej corpo trwa inicjatywa wycelowana w poprawę zdrowia i urody.
Najpierw tydzień zapijania się wodą źródlaną, teraz tydzień ograniczania cukru.
Ubrałam to wszystko w dość negatywne słowa (bo w końcu to corpo inicjatywa) ale
całym sercem i ciałem jestem za. Zapisałam się nawet do uczestników grupy
ograniczającej słodycze i, jak to w takich przypadkach bywa, teraz właśnie, jak
nigdy przedtem, chce mi się coś słodkiego. Na szczęście miód i owoce są
dozwolone. Na szczęście również mogę wrócić myślami do niedzieli, kiedy jeszcze
nieświadoma czekających mnie wyrzeczeń odwiedziłam Słodką Manufakturę Leona
Café, na ul. Józefa na Kazimierzu.
Malutki lokalik, urządzony w oryginalny sposób, a’la lata 20ste od razu
przypadł mi do gustu. W niedzielne popołudnie, dość słoneczne ale zimne,
przyjemny półmrok dodatkowo potęgował uczucie podróżowania w przeszłość. Klimatu
kawiarni dodawały jeszcze ogromne komody, lustra, miękkie siedziska i białe
wiszące lampy, które pozostawiły na mnie wrażenie kryształowych lampionów.
W ofercie lokalu głównie słodkości. Ręcznie robione trufle czekoladowe
(3,5zł sztuka), czekolada na gorąco (8zł) lub różne rodzaje ciast, w zależności
od dnia (12zł). Nam akurat udało się trafić na tartę pomarańczową, której nie
mogliśmy przegapić. Do dwóch kawałków ciasta zamówiliśmy dwie czekolady na
gorąco. Ja, w dodatku do mojej, zapragnęłam chili, bo ostatnio czytałam o
magicznych właściwościach tej papryczki. A. do swojej zamówił klasykę - bitą
śmietanę. Nie mogliśmy też przejść obojętnie obok ręcznie robionych trufli.
Wybór był już ponoć bardzo przebrany, gdyż pomadki schodzą jak ciepłe bułeczki.
Mimo tego czekolada ze śliwką, o której marzyłam już od dawna, była dostępna.
Skórka pomarańczowa obtoczona w czekoladzie i wyglądająca jak podłużne żyjątko
była naszym drugim wyborem.
Usiedliśmy. Do lokalu, który był pusty jak wchodziliśmy, przybyło dość
dużo gości. Malutka salka wypełniła się po brzegi. Jacyś turyści czyhali nawet
na nasze miejsca. Ja jednak nie dałam się spojrzeniom i poszłam na pogawędki do
baru. Bardzo lubię podpytywać kelnerów o restaurację. Często wynikają z tego
bardzo miłe, a czasami dziwne, bądź krępujące sytuacje ale czegoś takiego nie
spodziewałam się wcale. Gdy podeszłam do baru miałam już w zanadrzu wizytówkę,
którą zawsze mogę podeprzeć lawinę pytań, jaką zadaję. Gdy już dowiedziałam się,
że miejsce jest w trakcie małej restrukturyzacji, że czekoladowe trufle są
ręcznie robione w Wodzisławiu Śląskim oraz że oprócz słodyczy kuchnia oferuje
jeszcze bajgle na słono, postanowiłam się przedstawić. I tu niespodzianka. Jedna
z kelnerek na widok wizytówki uśmiechnęła się szeroko i wykrzyknęła “ale ja to
czytam!”. Zrobiło mi się niezmiernie miło ale także trochę się zakłopotałam. Z
tego zakłopotania nie zapytałam nawet dziewczyny jak miała na imię. Dowiedziałam
się za to, że jest wielka pasjonatką kawy i że parzy ją w Słodkiej Manufakturze
Leona Café w sposób alternatywny. Z drugiej strony, jej siostra jest zapaloną
miłośniczką herbat i w tej samej kawiarni serwuje smaczne mieszanki. Znalazłszy
tak wdzięczną adresatkę moich pytań wypytałam jeszcze dlaczego te wspaniałe
czekoladki nazywa się truflami. Otóż, nie ma jakiegoś tajemniczego wyjaśnienia.
Czekoladki kształtem przypominają cenne grzyby oraz same w sobie, zrobione z
wysokiej jakości czekolady, mogą być tak cenne jak grzybowe trufle. Na koniec
kelnerka przedstawiła nam właściciela lokalu, jednak nie osobiście. Jego zdjęcie
zdobiło jedną ze ścian kawiarni. Ja nie omieszkałam zrobić sobie z nim
osobnego zdjęcia i obiecałam wpaść jeszcze kiedyś na pyszną kawę. Obietnicy na
pewno dotrzymam. Pozdrawiam także serdecznie przemiłą Panią, która opowiadała
nam o Słodkiej Manufakturze Leona Café.
Pięknie :) Ika ma na imię ;)
OdpowiedzUsuńJak to dobrze, że w coraz więcej miejscach można spotkać się z alternatywnymi metodami zaparzania kawy:)
OdpowiedzUsuńkurcze! koniecznie muszę tam pójść! przypomina jakąś malutką, klimatyczną knajpkę albo sklep z czekoladą rodem z Paryża!
OdpowiedzUsuń