Po wszystkich atrakcjach jakie zaoferowało nam ostatnio
krakowskie Zabłocie przenieśmy się na chwilę do innego polskiego miasta, do
Zielonej Góry. Byliśmy tam ostatnio w interesach, a że blogujemy pod nazwą “365
knajp dookoła świata” grzechem byłoby nie skorzystać z okazji i nie zrobić
reportażu z najsłynniejszej knajpy w mieście – Zielonogórskiej Palmiarni. Może
rodowici Zielonogórzanie nie zgodzą się ze mną co do statusu, który nadałam
Palmiarni ale ja nigdy tak często nie słyszałam o żadnym innym miejscu w
Zielonej Górze i żadnego innego miejsca tak często nie odwiedzałam. A byłam tam
chyba ze trzy razy, ostatnio około 5 lat temu.
Palmiarnia, jak sama nazwa wskazuje, jest gigantyczną szklarnią, w
której rosną przeróżne egzotyczne rośliny włączając w to, oczywiście, wielkie i
rozłożyste palmy. Między pniami drzew, klombami krzewów i akwariami z
egzotycznymi rybami stoją stoliki dla gości. W tym temacie nic się nie zmieniło
od czasu założenia restauracji w 1961 roku (52 lata temu). Byłam bardzo ciekawa
czy Palmiarnia nadal trwa w archaicznej gastronomicznej przeszłości podając kawę
w szklance na spodeczku jak to miało miejsce przy okazji mojej ostatniej tam
wizyty.
Gdy weszliśmy do środka okazało się, że najbardziej atrakcyjna część
lokalu jest zarezerwowana na imprezę zamkniętą a dostępne stoliki stoją zaraz
obok baru pod betonowym tarasem. No szkoda... usiedliśmy przy najmilej położonym
z dostępnych stolików a kelner podał nam menu. W tym momencie byłam bardzo mile
zaskoczona bo stare menu w formie albumu z wydrukami włożonymi w brudne koszulki
zostało zastąpione nowoczesną, fioletową kartą dań. Po jej otwarciu mogłam
wybierać między takimi daniami jak: stek z polędwicy wołowej (71zł), grillowany
schab z dzika (64zł), stek z halibuta (48zł), grillowana polędwica z tuńczyka
(63zł). Obok tych wykwintnych dań do wyboru były jeszcze przystawki, zupy,
sałatki i desery. Ciekawa pozycją w menu była również sekcja “nasza kulinarna
historia” gdzie dania takie jak zupa pomidorowa z wkładką oraz kotlet mielony z
ziemniakami i buraczkami są podawane na oryginalnej zastawie z lat 70tych.
Jak tylko zobaczyłam te pozycję wiedziałam, że tradycji musi się stać za
dość i PRLowski klimat musi do mnie wrócić. Zażartowałam nawet z kelnerem, że
jeśli przyniesie mi uszczerbione talerze to będę w siódmym niebie. I byłam bo
charakterystyczna zaokrąglona na brzegach mleczna porcelana była pięknie ubita
:)
Podzieliliśmy się zestawem rodem z PRLu z A.. Ja dostałam zupkę
pomidorową (12zł) a A. kotleta mielonego (29zł). Dwóch naszych zacnych kompanów
postanowiło podzielić się talerzem grillowanych mięs (62zł). Wszystko było
bardzo smaczne i ładnie podane. Jedyne zastrzeżenie kieruję do ilości tymianku
użytego do przyprawienia mięs. Ja skosztowałam jedynie kęsa mięsa i jedną małą
grillowaną pieczarkę a tymiankowy posmak towarzyszył mi przez długi czas. Ci,
którzy jedli to danie jako główne czuli tymianek jeszcze dłużej. Ponoć
kucharzowi “się sypnęło”. Wierzymy.
Mirak i Jacek jako knajpiani celebryci na 365knajp! Chciałabym dołączyć kiedyś ... :)
OdpowiedzUsuń