sobota, 14 lipca 2012

Podróż do przeszłości - Kogel Mogel

    Ulica Sienna jest dla mnie (a raczej do wczoraj była) traktem przelotowym do Rynku spod przystanku tramwajowego przy Poczcie Głównej. Przez wiele lat właśnie pod Pocztą wysiadałam i udawałam się na spotkania towarzyskie pod Empik, pod Adasia lub pod skarbonkę. Nigdy też nie zauważyłam na ul. Siennej ciekawych miejsc. Parę sklepów z odzieżą sportową, koszulami wizytowymi czy artykułami spożywczymi. Nie tak dawno jednak, przechodząc spacerem w tamtych okolicach uwagę moją przyciągnął piękny ogródek piwny w podworcu (podwórcu, jak kto woli) wystylizowany w kolorze czerwonym. Zaglądnęłam przez okna do restauracji, która taki ogródek wystawiła.
    Okazało się, że około 2 miesięcy temu zlikwidowano niepopularną kawiarnię, która miała tam siedzibę a otwarto restaurację nawiązującą do kultury PRL. Restauracja ta nosi nazwę Kogel-Mogel. Zerkając przez okna miejsce to wydało mi się bardzo przytulne i dobrze urządzone. Zdanie to poparły zdjęcia i opinie, które znalazłam na jego temat w Internecie (www.kogel-mogel.pl). Wszystko wyglądało tak zachęcająco, że postanowiłam zabrać mojego A., umówić się z przyjaciółmi i wyruszyć na kolację w stylu PRL.
    Jesteśmy wszyscy zbyt młodzi by pamiętać tamte czasy. Jedyne opinie przekazywane są nam głównie przez rodziców, dziadków, wujków. Mam wrażenie, że niektórzy chętnie przywróciliby PRL a niektórzy wspominają go z obrzydzeniem. Ponad tymi podziałami knajpka Kogel-Mogel prezentuje podejście z humorem do kuchni tamtego okresu.
    W karcie, która okazała się być gazetą ,można było znaleźć takie pozycje jak: maczanka krakowska, seta i galareta, śledzik, flaczki czy ozorek. Zamawianie dań przeciągało się w nieskończoność, gdyż nie mogliśmy oderwać się od czytania regulaminu restauracji mówiącego z przymrużeniem oka o wydawaniu sztućców tylko za okazaniem dowodu osobistego lub o obowiązku zwracania się do kelnerów per Towarzyszu.
    Na kultowe pozycje zdecydował się A. zamawiając maczankę i ozorek. Ja popiłam barszczykiem sztukę mięsa w sosie chrzanowym, nasze osoby towarzyszące zjadły śledzika, żur w chlebie, comber z królika i filet faszerowany z kurczaka.  Nie mogło zabraknąć również wyboru polskich wódek i na naszym stole wylądowało pięć kieliszków, po jednym z wódką czysta, żubrówką, wiśniówką, krupnikiem i śliwowicą.
    Nie zdradzę komu ta ostatnia dostała się w udziale ale po pierwszym toaście wszyscy już byliśmy w doskonałych humorach. Dania okazały się pyszne. Atmosfera lokalu bardzo miła. Jedynym zaskoczeniem był rachunek końcowy na dość dużą kwotę. Jednak po chwilowym zdziwieniu zdaliśmy sobie sprawę, że stylizowane restauracje są teraz bardzo modne i zapłaciliśmy nie tylko za dania ale za podróż do przeszłości.






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz