Wreszcie nadeszły upragnione wakacje!!! W tym roku zrezygnowaliśmy z wycieczek zagranicznych na rzecz tygodnia pod żaglami, z przyjaciółmi, na wodach naszych rodzimych Mazur. Aparat oczywiście pojechał razem z nami, żeby udokumentować poszukiwania pięknych miejsc, nie tylko tych z pięknym widokiem, lecz również tych, gdzie dobrze i w miłej atmosferze można zjeść.
Po powrocie, do opisania mam jedno szczególne miejsce. Dlaczego jedno? Mazury od zawsze kojarzyły mi się z rybą. Smażoną, wędzoną, właśnie łowioną przez rybaków siedzących bez ruchu w małych łódeczkach. I rzeczywiście, rybę można zjeść na Mazurach wszędzie. W każdej restauracji, przystani, smażalni, gospodzie i tym podobnych. Jednak nigdzie nie znalazłam tak oryginalnie serwowanej ryby jak w pewnej żeglarskiej smażalni, która po prostu pływała sobie po jeziorze Szymon, na trasie przelotowej wiodącej kanałami między jeziorami Szymoneckim i Tałty.
Do niewielkiej pływającej platformy można było przybić łodzią, wysiąść i delektować się świeżą rybą podaną z frytkami, surówką i zimnym piwem (oczywiście Kapitan nie pije ). Tak urocze miejsce napotkaliśmy w drodze na jezioro Tałty gdzie planowaliśmy spotkać się z ekipą żeglarzy, by wspólnie, w siedem łódek pływać przez Mazury.
Załoga złożyła mi obietnicę zjedzenia tam posiłku w drodze powrotnej. I nie zapomniałam im. Wróciliśmy. Gdy jednak pływającej restauracji nie było w tym samym miejscu, bardzo się zmartwiłam. Okazało się, że platforma zmienia swoje miejsce w zależności od kierunku wiatru, by łódkom było łatwo przybijać pod wiatr (co za udogodnienie !!! ). I tak raz smażalnia pływa po jeziorze Tałtowisko, a raz po jeziorze Szymon, gdzie ostatecznie zjedliśmy tak wyczekiwany przeze mnie posiłek.
Po zejściu na platformę, gdzie dwóch Panów i jedna Pani są całym personelem restauracji, zostaliśmy oprowadzeni po zakamarkach. Otwarto dla nas wielkie komory, gdzie wędziły się ryby, zobaczyliśmy kuchnię, jeden z Panów nie odpuścił nam nawet widoku bardzo zadbanej toalety (co muszę przyznać jest rzadkością na Mazurach). Zamówiliśmy okonia i sandacza (cennik na jednym ze zdjęć – pewnie obowiązuje tylko tego lata). Na ryby czekaliśmy dosłownie chwileczkę, siedząc przy drewnianym stole i zażywając kąpieli słonecznej. Podano je na papierowo-plastikowej zastawie, co było w pełni zrozumiałe. Ryba była usmażona w panierce, bardzo smaczna i świeża. Do tego równie dobre frytki i sałatka.
Pomysłodawcy pływającej restauracji powinni oprócz tych wszystkich opisanych przeze mnie dogodności pomyśleć o parasolach nad stoły, żeby słońce nie prażyło gościom za mocno. Jednak środek jeziora, kolejne łódki przybijające do platformy, zbiorowisko ludzi, wędzona ryba i zimne piwko są nie do podrobienia. Polecam to miejsce na prawdę szczególnie. Strona smażalni to www.zeglarskasmazalnia.pl, w budowie, choć podobno ma ruszyć już niedługo.
Po powrocie, do opisania mam jedno szczególne miejsce. Dlaczego jedno? Mazury od zawsze kojarzyły mi się z rybą. Smażoną, wędzoną, właśnie łowioną przez rybaków siedzących bez ruchu w małych łódeczkach. I rzeczywiście, rybę można zjeść na Mazurach wszędzie. W każdej restauracji, przystani, smażalni, gospodzie i tym podobnych. Jednak nigdzie nie znalazłam tak oryginalnie serwowanej ryby jak w pewnej żeglarskiej smażalni, która po prostu pływała sobie po jeziorze Szymon, na trasie przelotowej wiodącej kanałami między jeziorami Szymoneckim i Tałty.
Do niewielkiej pływającej platformy można było przybić łodzią, wysiąść i delektować się świeżą rybą podaną z frytkami, surówką i zimnym piwem (oczywiście Kapitan nie pije ). Tak urocze miejsce napotkaliśmy w drodze na jezioro Tałty gdzie planowaliśmy spotkać się z ekipą żeglarzy, by wspólnie, w siedem łódek pływać przez Mazury.
Załoga złożyła mi obietnicę zjedzenia tam posiłku w drodze powrotnej. I nie zapomniałam im. Wróciliśmy. Gdy jednak pływającej restauracji nie było w tym samym miejscu, bardzo się zmartwiłam. Okazało się, że platforma zmienia swoje miejsce w zależności od kierunku wiatru, by łódkom było łatwo przybijać pod wiatr (co za udogodnienie !!! ). I tak raz smażalnia pływa po jeziorze Tałtowisko, a raz po jeziorze Szymon, gdzie ostatecznie zjedliśmy tak wyczekiwany przeze mnie posiłek.
Po zejściu na platformę, gdzie dwóch Panów i jedna Pani są całym personelem restauracji, zostaliśmy oprowadzeni po zakamarkach. Otwarto dla nas wielkie komory, gdzie wędziły się ryby, zobaczyliśmy kuchnię, jeden z Panów nie odpuścił nam nawet widoku bardzo zadbanej toalety (co muszę przyznać jest rzadkością na Mazurach). Zamówiliśmy okonia i sandacza (cennik na jednym ze zdjęć – pewnie obowiązuje tylko tego lata). Na ryby czekaliśmy dosłownie chwileczkę, siedząc przy drewnianym stole i zażywając kąpieli słonecznej. Podano je na papierowo-plastikowej zastawie, co było w pełni zrozumiałe. Ryba była usmażona w panierce, bardzo smaczna i świeża. Do tego równie dobre frytki i sałatka.
Pomysłodawcy pływającej restauracji powinni oprócz tych wszystkich opisanych przeze mnie dogodności pomyśleć o parasolach nad stoły, żeby słońce nie prażyło gościom za mocno. Jednak środek jeziora, kolejne łódki przybijające do platformy, zbiorowisko ludzi, wędzona ryba i zimne piwko są nie do podrobienia. Polecam to miejsce na prawdę szczególnie. Strona smażalni to www.zeglarskasmazalnia.pl, w budowie, choć podobno ma ruszyć już niedługo.
PS. Ze wszystkich miejsc na stałym lądzie, które odwiedziliśmy na Mazurach, polecam przystań Hobby w Starych Sadach na jeziorze Tałty. Piękny, wielki dom porośnięty bluszczem, ogród gdzie można usiąść wśród miliona kwiatów, wnętrze zastawione starociami, gdzie z głośników płynie kojąca nuta, pyszne dania (w tym pierogi z sarniną, podawane na sztuki, za 6zł sztuka) i czysta toaleta. Ja do tego dokładam jeszcze przemiłe wspomnienia. Zdjęcia na http://www.hobbyn.com.pl/gdzie_sady.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz