piątek, 17 sierpnia 2012

Estonia

    W Estonii, a raczej w Tallinie, zabawiliśmy cały jeden dzień. Mieliśmy dużo czasu na zwiedzanie starego miasta, otoczonego pięknymi średniowiecznymi murami obronnymi. Zdecydowanie ze wszystkich stolic, jakie zwiedzaliśmy podczas wakacji, ta podobała mi się najbardziej. Cudowny, średniowieczny klimat miasta zaprowadził nas do restauracji Olde Hansa, równie klimatycznej. Sale oświetlone jedynie świecami, kelnerzy ubrani w stroje z epoki, w tle śpiewy średniowieczne i gwar ludzkich rozmów przenosiły w dawne czasy.
    Ze względu na ten ciemny klimat średniowiecza nasz aparat nie sprawdził się zbyt dobrze i zdjęcia nie są najlepszej jakości. Moje wspomnienia z Olde Hansa’y nie są również najlepsze. A to za sprawą dania, lub raczej składnika dania, które zamówiliśmy. Ale po kolei…
  Jak już wspomniałam, wszystko w średniowiecznej restauracji było bardzo stylizowane. Przeglądaliśmy nawet menu, w którym staro-angielskim językiem opisane były wszystkie dania. Niestety polskiej wersji menu nie było wśród wersji rosyjskiej, niemieckiej i nawet … japońskiej.  
    Na początek zamówiliśmy po ziołowym piwie, do którego kelnerka poleciła nam suszoną kiełbasę z łosia, na zakąskę. Przystawka została podana w formie małych kawałeczków zawiniętych w kwadratową szmatkę, zawiązaną rzemieniem. Ja lekko się zdziwiłam kiedy uśmiechnięta pani przeszła obok naszego stolika i położyła mimochodem małe zawiniątko. Trzeba było je rozsupłać, żeby móc skosztować dania. Kiełbaska okazała się lekko gumiasta, ale smaczna. Do tego piwo, nie ziołowe, lecz mocno ziołowe. W przewodniku czytałam, że Estończycy korzystają z wielu przypraw, lecz sypią je z umiarem. W tym piwie nie było tego znać. Po wypiciu jednej objętości glinianego dzbana nie skusiliśmy się na następny. Lecz to jeszcze nie było to,  co zapamiętamy na długo…
    Głównym daniem, jakie zamówiliśmy był gulasz z dzika z kaszą aromatyzowaną ziołami, żurawiną oraz… dżemem z cebuli. Dobrze, że z obawy przed dzikiem a raczej smakiem mięsa dzika, zamówiliśmy jedno danie na dwoje. Dżem z cebuli jednoznacznie popsuł wszystkie doznania smakowe i jedyne co pamiętam, to słodko-gorzki smak klejącej się pulpy. Jedyny pozytyw tego doznania to pewność, że nigdy więcej nie zjem dżemu z cebuli. Szkoda, że ostatecznie  nie trafiliśmy do żadnej innej restauracji estońskiej (np. Kuldse Notsu Kõrts polecanej w przewodniku), bo na pewno taka wizyta pozwoliłaby na odkrycie czegoś ciekawego, co by nam smakowało. Teraz mamy pretekst, żeby wrócić kiedyś do Tallina.











1 komentarz:

  1. Wszystko wygląda cudnie!!!Karta mnie rozwaliła,uwielbiam taki klimat!

    OdpowiedzUsuń